Już od chwili wydania pierwszej części poematu przyglądam się (jeżeli mogę to tak określić) osadzaniu Autodafe w specyficznym polu intertekstualnym. Niewiele tomów spośród tych, które publikowałem, prowokowało do podobnego wysiłku interpretacyjnego (wyjątkiem mógł okazać się Z domami ludzi odczytany przez Piotra Wiktora Lorkowskiego „po gombrowiczowsku”). Każde nazwisko oraz każdy tekst wiążą się dla mnie z określonym wydarzeniem, mają określone tło. Skowyt Allena Ginsberga oraz Statek pijany Arthura Rimbauda to wiele dla mnie znaczące intuicje Artura Daniela Liskowackiego, które pojawiły się na łamach „Kuriera Szczecińskiego” zaraz po szczecińskiej premierze poematu pod koniec czerwca 2018 roku. Dobrze pamiętam również wieczór autorski w Muzeum Stefana Żeromskiego w Nałęczowie – pełen serdeczności, a równocześnie – z pewnym, dość protekcjonalnym odesłaniem do Rimbauda. Wystarczyło tamtego dnia samo wyrecytowanie motta z Samogłosek do wiersza Wersal, ażeby jeden z literaturoznawców orzekł (z całą namaszczoną precyzją nieomylnego diagnosty), że sprawa jest dla niego całkowicie jasna: widzi u mnie silną od-rimbaudowską predylekcję. Nie trzeba było niczego więcej, a już na pewno – nie trzeba było już wtedy przywoływania (zwój po zwoju, ogniwo po ogniwie) wieloimiennego poematu Autodafe.
Kazimierz Brakoniecki, o którego cennym, rozrachunkowym tomie Amor fati mówiłem w Ostrołęce, wpierw zapoznał się z tomem Z domami ludzi i to właśnie o Domach ludzi mówił mi wielokrotnie z niekłamanym entuzjazmem. Ponieważ uważałem, że tembr tomu, o którym mowa i tembr poematu, który tworzyłem zaraz po Domach ludzi, nie dadzą się ze sobą przekonująco zintegrować, bałem się jego opinii o Autodafe. To on jednak, przeczytawszy Autodafe zaraz po naszym spotkaniu, jeszcze w drodze z Ostrołęki do Olsztyna, dostrzegł rodzaj „polonistyczno-osobistej wersji Lautréamonta” w solilokwiach budujących świat tekstu. A zatem – Pieśni Maldorora, Skowyt i Statek pijany (chociaż ja sam identyfikowałem się silniej z Rimbaudowskim Listem jasnowidza) – to wachlarz stylów odbioru, tych intelektualnych stylów odbioru, które mówiły mi wiele zarówno o mnie samym, jak i o moich czytelnikach. Uczciwie tłumaczyły (uczciwie, bo na podstawie niekalkulowanych impresji), dokąd zmierzałem. Co więcej, swobodnie, nieprecyzyjnie (to była ich wielka zaleta) wyznaczały przebytą i dalszą marszrutę.
Dookreślenie „wyzywającej”, „zbójeckiej” (jak wiele na to wskazywało) intertekstualności Autodafe przyniósł krótki pobyt w Kolonii pod koniec stycznia 2019 roku. Tam w trakcie wieczoru promocyjnego poematu w Slavisches Institut doktor Dragana Grbić (lektorat serbsko-chorwacki) wskazała na tropy Rabelais’go oraz Gargantui i Pantagruela, przekonująco dla mnie wykazując, że Rabelais kiedyś – podobnie jak autor i narrator Autodafe teraz – sięgał do gwar, martwych języków i wulgaryzmów po to, ażeby dekonstruować właściwy jego epoce chrześcijański model umysłowości, a wraz z nim chrześcijańską mitologię. Profesor Jörg Schulte z kolei, autor książki o Janie Kochanowskim i europejskim renesansie, położył nacisk na grę z konwencją znanego gatunku campus novel. Skoro drugoplanowymi, lecz znaczącymi bohaterami poematu są studenci oraz uniwersytet, Autodafe jest swoistym (jak spostrzegał Schulte) campus poem i oferuje inny niż klasyczny campus novel – inny, bo poetycki – model doświadczenia: campus metaphysics.
© Karol Samsel