Od kilku tygodni myślę o pokoleniu, które uczę na uniwersytecie, młodych ludziach urodzonych w ostatnich latach wieku XX i na początku wieku XXI. Kim jestem, ażeby ich analizować, zwłaszcza jeśli niektórzy z nich zwierzają mi się, ufają w pewien nieokreślony sposób mojemu powiernictwu? Mimo wszystko – nie potrafię powstrzymać się od refleksji. Czy nie jest to pokolenie, które myśli, że jeżeli będzie autoironiczne, nikt nie zdoła go dotkliwie zranić? Czy zatem nie jest to pokolenie, które niezależnie od okoliczności, stopnia samoświadomości, zawsze zachowuje dla siebie porcję pewnej wyrozumiałości, z porcją to zaś, nie może mimo wszystko liczyć, że nic przykrego już go nie zaskoczy? Och, musieliby zachowywać się inaczej, ażeby przeżyć. Z drugiej strony – zachowują się w taki a nie inny sposób, bo inaczej by nie przeżyli w ogóle. Scenariusze tymczasem się powtarzają. „Wesele” Wajdy, ja miałem „Wesele”. Oglądam teledysk Ralpha Kamińskiego, „Bal u Rafała” bodajże – i myślę, że – z całym zespołem nawiązań do „Climaxu” Gaspara Noé – to jest ich „Wesele”. Ich „Weselem” jest „Climax”, a „Climax” jest ich generacyjnym „Weselem”. To stwierdzenie kryje jakąś głęboką dialektyczną prawdę. Ich odmowa uczestnictwa w rzeczywistości jest (i tak) postępowaniem naprzód po linii wspólnego humanistycznego genotypu. Wypływamy z tego samego portu? Raczej doświadczamy tej samej ciszy na morzu albo przeglądamy się w tych samych tajfunach obracających nas do góry dnem. Panna Młoda, Wernyhora, Dziennikarz – Psyche, Taylor, Alaya. Rachela, Maja Komorowska versus Selva, Sofia Boutella... Krwawe podbiegnięcie na policzku nie wskazuje jeszcze całkowitej wspólnoty więzów.
© Karol Samsel