Coś we mnie pękło, kiedy kilka dni temu usłyszałem z ust Filipa Doroszewskiego, że enthusiasmos to z greckiego „w-bożenie” (Doroszewski w czasie swojego wykładu z wdziękiem bawił się polskimi neologizmami). Pomyślałem, że to, co mnie dopadło, prześladowało (przez ostatnie lata), co było związane z Autodafe, miało siłę enthusiasmos, chociaż nigdy się nie dowiem, czy enthusiasmos było. To chyba część skazania: prześladują cię siły wielkich stanów, ale nie stany, owszem, prześladują cię moce, ale tylko moce (co zrozumiesz po czasie), nie to, co tymi mocami włada lub kiedykolwiek władało. Prześladują cię hipostazy doświadczeń: nie objawienia, nie epifanie, nie uczucie abakcheutos (jak powiedziałby Doroszewski), ale (na dobrą sprawę – bezimienna) siła objawienia, siła epifanii, siła uczucia abakcheutos. Siła, nie uczucie samo. Nie jesteś w stanie, nikt nie jest w stanie przywiązać tych energii do ich desygnatu, desygnatu czyniącego je czymś nośnym, ruchomym (ruchliwym?). Czy ktoś rozumie, o czym mówię? Jeżelibym przecież założył, że jest człowiek będący w stanie powiązać jedno z drugim, nie uwierzyłbym w Boga, ale w przywódców sekt: stałbym się potencjalnym niewolnikiem ich wszystkich naraz: Colina Batleya, Jima Jonesa… „W końcu zrozumiałem, że prorocy nie mogą prorokować w smutku”, powiedział Paweł Śpiewak, gdy rozmawiałem z nim o Annie Kamieńskiej w stulecie jej urodzin. Ależ mogą, mogą wszystko, mogą też prorokować w smutku. Silna wiara musi być młotem – nawet na proroków. Jedynie to pozwoliłoby im, pozwala im – szczerze prorokować.
Nie każdy, kto mówi „Alma Venus, z piany mórz, / ze śmietnisk się unosisz”, wejdzie do królestwa (to cytat z Kamieńskiej otwierający jej tom Źródła). Język nas zdradza, język każdego rodzaju, zdradza nas również język literatury i język modlitwy, zwłaszcza to, co przywykliśmy uważać za język „dobrej literatury” oraz „dobrej modlitwy”. Tymczasem jednak, przyłapując się na wynajdywaniu (wynajdywaniu, przecież nie wynalezieniu) takiej „dobrej literatury”, „dobrej modlitwy”, przyłapujemy się na zazdrosnym pragnieniu strzeżenia owego daru. Zatrudniamy krytyka literackiego pracującego na rzecz ochrony naszej zdobyczy, przypomina on wpierw jubilera mającego wycenić to, co zostało odnalezione (przecież nie odkryte), a następnie strażnika strzegącego to, co wpierw wycenione, następnie ma być strzeżone, niedostępne, w końcu – ma stać się artefaktalne, mitologiczne. Jeśli rzeczywiście prorocy „nie będą mogli prorokować w smutku”, krytycy nie będą mogli prorokować w ogóle: w próżni zaś po prorokowaniu narodzić się może wszystko. Na przykład faryzeizm mógłby złączyć się z iluzjonizmem, a iluzjonista z faryzeuszem starego typu, tworząc jego atrakcyjne unowocześnienie.
© Karol Samsel