Powrót literatury do wypowiedzenia, powrót aktów literaturotwórczych do praktyk wypowiedzeniowych – to koniec jakiejś odwiecznej odysei czy początek nowej podróży – po Itace, która dopiero ma okazać swoją nieprzeniknioną głębię? Nie wiem. Wiem jednak, że postępowałem słusznie, całe życie broniąc się przed tym, co zniewalające i w ten sposób wolny przynajmniej od wrażeń najsilniejszych (nie możemy ulegać złudzeniu, że jesteśmy wolni całkowicie) – zniewalając innych: choć na dobrą sprawę zniewalałem niewielu, jakby pozostali przeczuwali, co mogłoby ich spotkać w chwili zbliżenia ze mną.
Ale czy rzeczywiście zniewalałem? Nie, to wmówili mi moi interpretatorzy, zwłaszcza – czytelnicy Autodafe. W literaturze nienawidziłem najbardziej szamanizmu, szamanizmem się brzydziłem, co oznacza, że nie mogłem podjąć tych samych środków, tych samych, które przecież wzdragałem się rozpatrywać pod jakimkolwiek pozorem. Mimo nalegań, nacisków – nie poszedłem do seminarium duchownego i nie zostałem – zamiast akademika, literaturoznawcy biskupem. Wracam więc raczej do Adama, niż zmierzam w kierunku Chrystusa. Co oznacza, że wracam do lingua adamica, nie zaś – przebijam się przez strumień rzeczywistości (raniąc siebie i jego) w stronę verbum Christi.
Myślę, że w historii literatury polskiej coś, co ośmieliłem się w swojej pysze nazwać napięciem między Adamem a Chrystusem – jest stale niwelowane. Najczęściej uśmiercane milczeniem. Mistrzowie lingua adamica to zaś istoty zmienne i nieporuszone zarazem: o których się nie mówi, których imienia nie wolno wypowiadać na głos, tak jak i nie wolno recytować w czyjejkolwiek obecności Żywych kamieni Berenta lub Kąpieli w Lucca Buczkowskiego. Co z tego wynika? Właściwie wszystko – i może rzeczywiście stoi pisarstwo polskie jeszcze przed wszystkimi próbami naraz: próbą Tollensa, próbą Trommera, próbą Baumanna, próbą Charpy’ego. Na razie się łai, na razie się niby-to-spostrzega, łypiąc na wszystkich po boku: od Tollensa do Charpy'ego – jak gdyby (teatralnie) dotychczasową krótkowzrocznością zadziwione: „niedobre, niedobre serce”.
© Karol Samsel