Szczecińska premiera czwartej części poematu Autodafe w Domu Kultury „13 Muz”, która odbyła się w ostatni czwartek, przyniosła kilka ważnych odczuć, ale także wątpliwości. Chciałbym je odnotować, ażeby – zapamiętać. Po pierwsze: dionizyjskość. Od dłuższego już czasu twierdzę, że właśnie czwarte Autodafe jest najbardziej uduchowioną z części poematu: świadczyłyby o tym Emmanuelle, figura zmartwychwstałego Chrystusa, interteksty filmowe, które spostrzegł i dobrze zaprezentował Damian Romaniak, np. rzutowanie Piłata i innych Wajdy na Ostatnie kuszenie Chrystusa Scorsesego. Rzecz w tym (a na tym przyłapałem się dopiero ostatnio), że duchowość czwartej części Autodafe mimo określonej religijnej oprawy odniesień jest duchowością bez formuły, duchowością nie tylko aformułową, ale i (w tym rzecz) ostentacyjnie antyformułową – że ześlizguje się w namiętność, zatem, krótko mówiąc, pisząc „najbardziej uduchowioną z części poematu”, pisałem de facto jego dionizyjską odsłonę, nie zaś tekst metafizyczny, w co chciałem wierzyć i o czym byłem przekonany.
Po drugie – sacrum i, jak zapytał mnie Damian, to, czy jest ono możliwe na gruncie postmodernizmu. Twierdzę, że tak, jest to jednak sacrum w figurach poznania, nie olśnienia, tekst czwartej części poematu jest wielokrotnie otwierającą się, ale nie epifaniczną, Księgą Świata. Nie mogę zgodzić się z Piotrem Michałowskim, że to otwarcie na hipertekst. To raczej otwarcie na palimpsest, coś zdecydowanie bardziej niżeli hipertekst globalnego, mitycznego i uniwersalnego. Wiele prawdy jest też w tym, na co wskazywał Jarek Błahy, przymierzając do poematu koncepcje Lacana: mój stos jest lustrem, lustrem przechadzającym się wokół własnej osi i pole tej osi odbijającym, bez podobnego założenia nie byłoby w Autodafe form pojemnych, a także wrażenia i doświadczania głębi. Właściwie powinienem przeczytać cały poemat Lacanem, nim podejmę decyzję o powrocie do niego na czas pisania części szóstej – lub, odwrotnie, zadecyduję o niepowracaniu.
Po trzecie – Norwid a Autodafe. Postanowiłem na to pytanie Damiana odpowiedzieć zupełnie serio. W poemacie Norwidowska koncepcja piękna dominuje nad Norwidowską koncepcją słowa. Wynikać to musi w sposób naturalny z kontrkulturowego nastawienia narratora tekstu świadomego, że tworzy antyliteraturę, a zatem raczej „rzecz” o „słowie na wolności”, niż „rzecz o wolności słowa”. Można powiedzieć, że treść „zstępuje” tu poniżej poziomu literatury, w procesie katabazy poszukuje obszarów, obszarów podziemnych, podkreślmy, w których wolność mogłaby mimo wszystko pozostawać zachowywana. Norwidowskie piękno oraz związana z nim transcendentalna głębia są w języku literackim niewerbalizowalne, domagają się ekspresji antyliterackiej, artykulacji poniżej wszelkimi poziomami wyrazu – tak przynajmniej uważałby narrator Autodafe. Norwid, czyli rzecz o wolności piękna – i tak zapewne mógłby się wyrażać. Czy, mówiąc delikatniej – rzecz o wolności odpowiedniości, tej ze słynnej frazy z Za wstęp. Ogólniki.
PS Jednym z największych błędów naszej europejskiej kultury stało się zbiorowe czuwanie przy antynomii Naphty i Settembriniego oraz jej adorowanie. Zamiast tego winniśmy byli uważniej studiować bezbrzeżną głupotę Hansa Castorpa. Tak, w Szczecinie wybrzmiało jeszcze to. I było istotne.
© Karol Samsel