Krzysztofie, Twoje słowa brzmią dla mnie obco. Przystaję na ciężar, którym obarczasz intelektualizm, bo każdy z piszących na niego przystaje i każde „tak trzeba”, „tak-nie”, „czym jest poezja, która ocala”, „czym jest poezja, która nie ocala” wyrasta z tego ciężaru. Ale Ty chcesz więcej, wskazując na ten sam mityczny grzech założycielski, znany od wieków, czyniąc z niego ciężar de facto nie do przejęcia i nie do zniesienia, kamień młyński, który uniemożliwia – w moim najgłębszym przekonaniu – działanie w pisarstwie pierwotne, gruntujące, działanie wolności: transcendencję w literaturze – tematów, podmiotów, języka, światopoglądu, wreszcie: osoby pisarza – jego mowy i głosu. „Nie sposób przedrzeć się z nimi w ustach bez dewaluacji”, powiadasz. Ale to postawa idealisty obiektywnego, skrajnie inna od postawy idealisty wolności (te dwa ujęcia wprowadzał swego czasu Dilthey). To, więc co mi zarzucałeś – że patos pisarski wynikałby z resentymentu – odnajduję w Tobie mówiącym podobnym resentymentem: że dość literatury zrodzonej z nieświadomości, z grzechu założycielskiego, z manii wyparć, powtórzeń, z trwania w aurze dobrego myślenia o sobie. Skąd ta boska świadomość tego, co dobre i złe? Skąd prawo do hermeneutycznej podejrzliwości, którym nieustannie legitymujesz swoją retorykę? Skąd gniew, który przypisujesz mi od początku naszej rozmowy, choć ja sam wspomniałem o nim zaledwie mimochodem?
To jasne, odpowiesz: z tradycji europejskiej myśli, z tradycji kartezjuszowskiego wątpienia, wątpienia pierwszego hermeneuty, ojca hermeneutycznej nowożytności. Częścią tego samego dziedzictwa jest jednak i Tomasz Mann piszący Józefa i jego braci. Nalegam więc, odpowiedz. Czy uważasz, że pisząc ten utwór, Mann myślał o grzechu założycielskim? Owszem – ale tylko jako o narzędziu, bodźcu, który wykorzystywał jako instrument stymulujący jego myśl, twórczą refleksję. Literatura według Manna – tak uważam – nie była bowiem religią, toteż nieuprawnioną ekwiwokacją byłoby przenosić na jej dziedzinę pojęcia grzechu, winy: nawet grzechu założycielskiego oraz winy założycielskiej. Czy arcydzieło w swojej semantyce dopuszcza w ogóle taką możliwość: czy mogłoby wyrastać z winy założycielskiej, z ograniczenia winą założycielską czy raczej – wyrastałoby z twórczej nad winą założycielską refleksji? Postawa literacka powinna przekraczać literaturę w stronę życia, nie tylko w stronę Boga – w tej mierze w obydwu wariantach staje się postawą transcendentalną, wolną od gniewu i resentymentu. I nie ma to nic wspólnego z Faustem czy z Hamletem. Nie wymaga hermeneutycznej podejrzliwości Mefistofelesów, Fortynbrasów. Nie ma to również nic wspólnego ze „snami o potędze”. Raczej dotyka ludzkiej potrzeby wolności-we-własnej-naturze. Także twórczej. We własnej naturze – nie poza nią – daje się odnaleźć wiecznie bijące, transcendentalne źródło pytań o siebie, a także dopytywań; źródło wolności. Nie intelektualne. Nie antyintelektualne. Humanistyczne, mocne humanizmem poza intelektem.
© Karol Samsel