Krzysztofie, skądkolwiek nie przybliżałbym się do Twoich słów, patos wyrasta w nich na głównego demona nowoczesności. I tu przebiega zasadnicza różnica między nami. Linia zmiany daty, powiedziałbym. Pozwól, że tę – czwartą już część dyskusji z Tobą poświęcę uporządkowaniu naszych racji i stanowisk. Dla Ciebie patos jest demonem, dla mnie – jeszcze nie demonem, jeszcze nie wrogiem, nie „wrogiem ludu” (przypomina mi się Ibsenowski dramat pod tym tytułem). Jest już za to demonalnym (nie: demonicznym) pobudzicielem, inspiratorem, daimonionem. Demon i daimonion są jednym i tym samym – mówisz Ty; demon i daimonion to nie jedno i to samo – mówię ja, co sprawia, że chcesz mnie widzieć jako kogoś, kto spośród największych wrogów współczesnego humanizmu (humanizmu uważającego siebie za posthumanizm) wyłania jednego z nich: patos – kształt wrogi dzisiejszemu ironicznemu człowieczeństwu, już zdekonstruowany, już unieszkodliwiony przez oświecone umysły epoki. I uprawia z nim grę – mimo przykazań współczesnych, intelektualnych mistrzów egzorcyzmu – ożywiającą grę, która ma na celu zamierzenie podobne do tego, którym kierował się Chrystus wskrzeszający Łazarza.
Oświeceni zdekonstruowali więc patos, a wraz z nim inne anachroniczne modele odczuwania nazbyt szybko przekształcające się w ideologie odczuć. Po nich przychodzi jednostka posiadająca widzenie nie tyle wyostrzone, co nadpobudliwe (może jeszcze nie histeryczne) i usiłuje wyłączyć patos z powrotem z szeregu, uprawiać z nim grę, flirt, wcielić w rzeczywistość jego nagą, niezideologizowaną postać. Mówisz w odpowiedzi na moje zaproszenie do rozmowy, że „z mojego pułapu nie sposób mówić o patosie, a jedynie o jego hipotezie”. O to mi właśnie chodzi! – o świat wolności indywidualnych, o patos rzeczy ludzkich, o patos pojedynczych egzystowań jako temat peregrynacji twórczych artysty. Ten patos zawsze będzie względnie wolny od zafałszowań – w przeciwieństwie do hipotetycznego, dekonstruowalnego patosu nastrojów społecznych. „Patos może być więc językiem miejsca poprzedzającego – językiem puczu”, ale ten patos, który jest owocem zbiorowego urzeczenia. Nie patos wsi Popławce, patos życia stu pięćdziesięciu jeden mieszkańców tej wsi – każdego wziętego oddzielnie – których żywotom można poświęcić nową, autentystyczną Lalkę. Nawiązuję tu do własnego wiersza.
Co do „języków miejsc poprzedzających”, „języków puczu”, które dziś udało się wyplenić, nie pielęgnowałbym, Krzysztofie, w tym względzie dobrej wiary. To, co dla Ciebie jest elementem „poprzedzającym”, dla innych w innej części globu jest językiem wciąż sprawnie działającym w rzeczywistości, często właśnie jako element puczu. Toteż naszym moralnym zobowiązaniem w literaturze jest – uważam – ów „język puczu” nieustannie analizować, zobowiązaniem równie ważnym w świecie puczu, co w świecie bez puczu. Jesteśmy tymi, którzy mogą przynieść ład, mir, ale porządek ładu, porządek miru nie do nas należy, nie jest naszą własnością i nie z siebie ani nie od siebie dajemy ład, dajemy mir światu. Nasza rola na dobrą sprawę, pojemna, ale niskoznacząca rola artystów w historii, w pewnym, bardzo określonym sensie sięga co najwyżej pułapu transporterów. Toteż – nigdy nie możemy obstawać przy pewności, który „czas” byłby dla nas „czasem poprzedzającym”, który jest „aktualnym”, jaki wreszcie „nastąpi”. I to mimo „dobrze ugruntowanych napięć” – jak stwierdzasz, opisując współczesny stan kulturowy Europy. Nie rozumiem swoją drogą tych słów, nie potrafię określić istoty tego napięcia, nawet dobrze ugruntowanego. Jak bowiem zrozumieć naturę napięcia jakichkolwiek strumieni ludzkiej refleksji bez jego patetycznego fundamentu, bez wiążącego i unieruchamiającego obydwa strumienie patetycznego węgła, kamienia węgielnego?
© Karol Samsel