Nie mogę powiedzieć, że ją dostrzegam, jest bowiem dla moich oczu pod każdym względem zakryta. Raczej – intuicyjnie odnotowuję jej tętniącą obecność niczym obecność rzeki jeszcze podziemnej, rzeki nieujawnionej. Nie dlatego, że chcę odnotowywać i wywołuję w sobie to przekonanie. Dlatego, że notuję, notuję teraz wprost – ze świata, nie z siebie. Nie opisuję tu niczego innego: li sam proces rodzenia się przekonania z doświadczenia. Jego przedmiotem jest… patos. Jego narastająca deekspresywizacja w kulturze literackiej po 2000 roku. Nie, nie znajduję lepszego, prostszego określenia. Nie znajduję predykatu, który nie byłby w tym wypadku zaokrągleniem. Żyję w czasie „deekspresji patosu”, a także w dobie utraty tzw. racji dostatecznej: umierają bowiem „patetycy” tacy, jak Barańczak, Różewicz i Konwicki („apokaliptycy” – rzekłby Umberto Eco), pozostają zaś krewni, „istotni dalecy” – wśród nich Julia Hartwig, której dystans do Różewiczowskiego dictum dictandum (patetycznego) dawałby się chyba tylko zrównać z dalą pomiędzy Dziennikiem czasów wojny Zofii Nałkowskiej i Pamiętnikiem Andrzeja Trzebińskiego.
Mam zresztą poczucie straty podwójnej. Nie tylko straciłem rację dostateczną dla patosu (pretensję – określiliby zapewne niektórzy), lecz także – odebrano mi samo do tej racji prawo, zabrano mi podstawę ubiegania się o jego (patosu) zrozumienie, o jego (patosu) dekonstrukcję. W niczyich oczach nie znajdę powodu do apelacji? A więc nieważne jest to, że chciałbym patos dekonstruować – jest on wagnerowskim kostiumem i wagnerowskim kosturem, jest anachronizmem ogromu, który nigdy nie powinien powrócić na Ziemię, wejść między ludzi i między nimi przebywać. Ostatni warszawski Irydion – w Teatrze Polskim. Luty bodaj dwa lata temu, reżyserował Andrzej Seweryn. Czemu zdecydował się odczytać epilog tekstu z głośników? Najbardziej profetyzującą z części dramatu Krasińskiego – zredukować do odadaptowanego komunikatu, nawet nie recytatywu. I przenieść, tak, przenieść zwarty, zmaterializowany „kosmotekst” do abstrakcyjnego „sonorotekstu”? Zamierzchłymi słowy, dawną erystyką ujmując: przenieść operę do altany? Aby nie zarosło błoną podłości? Aby zarosło błoną podłości? Czy – jeszcze inaczej – by zarosło błoną jak ochronną warstwą, powłoką zanurzeniową, rodzajem nadnaskórka, rogowacizny – i podłości do siebie nie dopuściło/dopuścić nie mogło?
© Karol Samsel