Niefikcyjny, zbyt brutalny świat, to ten, w którym jesteśmy. Kto tu jakimś cudem żyje, ten musi przebywać w otwartych przestrzeniach, gdzie jest możliwość ucieczki.
Mówi Drzeżdżon.
Mówi, że chciałby się schronić w szumie skrzydeł dzikich gęsi.
Mówi, że badał kiedyś granice ludzkiej wrażliwości, że dzieci są silniejsze, bo kreują swój świat, a chorzy psychicznie są bezbronni, bo się z nim utożsamiają. Badał chorą wyobraźnię, rozerwaną, bez spójności. Szukał prawdziwej czułości. Wie o dotykaniu. Ma w sobie kult rąk. Unika rozmów, które słyszy potem gdzieś w środku. Pisze o Jezusie, że nie jest tragiczną postacią, tylko że brutalność ludzka zaważyła na jego nieśmiertelności.
Nasz świat to Karamoro, to wodospad Niagara i Bóg też jest na tym świecie, siedzi na brzegu strumienia i moczy nogi albo chodzi boso po lesie.
Drzeżdżon mówi, że sam nie przekroczył granicy tego lasu, chociaż stał też nad wodospadem Niagara.
Wokół lasu, na skraju którego został wypluty, jest zadzierzgnięta pętla idei obozowej.
Stąd nie można wyjść, nawet przekraczając wszelkie granice. Miał o tym kilka konwencjonalnych rozmów z Bogiem. Bóg ukrywa się w tym lesie zupełnie jak sen.
Tak dużo napisał, ale nie zdążył zrobić wszystkiego, o czym zaczął konwencjonalnie rozmawiać z Bogiem, ani miejsca uświęconego czasu nie znalazł, ani nie został kierowcą autobusu, ani nie zdobył poczucia bezpieczeństwa, raz żył w przerażeniu, raz w nabożeństwie, w tej książce też nie ma zwycięzcy, tak jak wszędzie.
_________________________________
Jan Drzeżdżon - Twarz Boga
© Marta Zelwan