„Krótki list na długie pożegnanie” przyśnił mi się jako książka, którą ktoś bierze z regału i otwiera: wzięłam więc i czytam. Napisałam o tym tutaj>>
Czytam coraz wolniej, coraz bardziej od strony tego, kto opowiada mówiąc o sobie „ja”, wszyscy ludzie mówią o sobie „ja”, w ten sposób jesteśmy wszystkimi ludźmi.
Piszący ten krótki list przeniknięty jest lękiem w każdej chwili, także w tej, którą nazywa cudownie beztroską i znowu mnie to znajduje, znowu mi się udziela.
O czymkolwiek okaże się ta książka, na razie jest o przechodzeniu uczuć z człowieka na człowieka, o tym, że ludzie są dla siebie przenikalni, chociaż muszą być spełnione pewne warunki, muszą nastąpić takie lata, że potem niemożliwe jest kupowanie nowych ubrań, musi być etap budzenia się rano z okrzykiem, jakby na wezwanie, a to tylko gołąb przefrunął za oknem, zaklaskał skrzydłami.
Tak się rzeczy mają.
W czasach adaperów i płyt winylowych, braku cyfrówek i jazdy po autostradach z maksymalną prędkośćią 100km/godz.
Kobieta o imieniu Claire staje się coraz bardziej zapominalska i mówi, że wcale nie chce sobie niczego przypominać.
On z kolei pamięta chyba coraz więcej, a może to jest takie przychodzenie na myśl, bo pisze: Kiedy znajdę się w ślepej uliczce, natychmiast przychodzą mi na myśl wszystkie ślepe uliczki, w które kiedykolwiek się zabłąkałem. Przede wszystkim uświadamiam sobie tutaj, dlaczego rozwinęła się we mnie jedynie pamięć stanów lękowych.
Więcej w wypiskach tutaj >>
Chcę, żeby mi przyszło na myśl, co sen chciał mi przekazać zdejmując tę książkę z brązowego regału w moim starym mieszkaniu, nie ma już tego regału ani mieszkania, a książka jest doskonała, kto wie, czy nie była pisana wiecznym piórem, przerzucając kartki zauważyłam coś o wieczności piór.
© Marta Zelwan