8 października 1986
Miejsce początkowo wyglądało na letnie wczasowisko leśne, potem na dom góralski, gdzie wpadliśmy w pułapkę, potem na odrestaurowywaną starą fabrykę, w końcu było również Warszawą, bo jeździły tam autobusy o warszawskich numerach, autobus 148 miał trasę okrężną Jagiellońska – Jagiellońska. Dalej wjeżdżało się w środek ziemistej góry grożącej oberwaniem, w parę osób odłączyliśmy się od wszystkich, wysiedliśmy i poszliśmy omijając drogę, wzdłuż linii sosen, mijając ślady po ogniskach, dowody pobytu tutaj innych wspinaczy, aż dotarliśmy do góralskiej chaty, będącej fabryką twórczości. W tej chacie – fabryce byli Olbrzymi. Jeden ogromniejszy od drugiego. Wchodzili tu z misją, aby nas spłoszyć, a jednocześnie nie pozwolić nam wyjść. Próbowaliśmy ucieczki. Zagadywałam Olbrzymów, ale odtąd pilnowano nas tym bardziej. W portierni siedziała śledząca wszystko kobieta, zagadała się jednak z pewnym młodym człowiekiem, uciekliśmy za jej plecami, ale ucieczka ta, okrężnie, zaprowadziła nas z powrotem do chaty Olbrzymów. Wróciliśmy, bo niektórzy obchodzili imieniny, podawano sobie talerzyki z ciasteczkami, które były imitacją, nie można było tutaj dostać niczego prawdziwego. Wtem goście zniknęli, a gdy chciałam też się stąd wydostać, okazało się, że jedyny autobus 148 krąży po zamkniętej trasie, nie było stąd wyjścia.
© Marta Zelwan