Nie wiem od jakiego momentu zaczęłam mówić o rzeczach, które mnie dotyczyły i nadal dotyczą w czasie przeszłym. Może nabrałam jakiegoś dystansu do swojego życia. Drzewo mojego dzieciństwa o którym pisze, że było. A przecież wciąż jest. Skąd bierze się to „było”? W takiej świadomości czegoś minionego powstał wiersz „*** ( Kochany ja już dawno umarłam...)” z tomiku „Hologramy” (2015). Ciekawe w tym wierszu jest to, iż pomimo, że zwraca się do jakiegoś ty, nigdy to ty nie istniało. Nigdy żaden „kochany” nie istniał, jest to czysty produkt mojej wyobraźni. Nigdy adresat tego wiersza nie przybrał materialnej postaci. Fikcyjne ty, któremu się zwierzam było jak moje alter ego. Takie podsumowania często mi się zdarzają w poezji. Lubię ten stan dystansu do wszystkiego jakbym stała nad przepaścią, kolejny krok jest niemożliwy. Pozostaję tylko ja rzucona w jakąś kosmiczną otchłań, nie ma tam miejsca dla nikogo. Wszystko jest za mną jak płonące mosty. Nie powracam, to co było staje się jedynie opowieścią w czasie przeszłym. Ileż razy pisałam do kogoś, kto nigdy nie istniał, do kogoś, kogo nigdy nie spotkałam? Moje wiersze pragnęły jakiegoś ty. Moje wiersze kochały i tęskniły do jakiegoś ty. Nieustannie szukając nowych osób i ich światów. Poszukiwanie ty było głównym celem mojej poezji. Chciałam się zatracić w tym ty, i dzięki temu zapomnieć o sobie. Oddać swój wizerunek na użytek tego ty. Odstąpić siebie by to ty przechowywało mnie w sobie. Ty-przyjaciel, ty-kochanek, ale też Ty-Absolut, stanowiło główną triadę moich poszukiwań. Niekiedy było to konkretne i urzeczywistnione ty. Były więc wiersze dla nieistniejących, ale są też wiersze, w których bohaterzy istnieli naprawdę. Ich realność z premedytacją zamieniałam na poezję. Te chwile, w których postrzegałam ich jakby pomiędzy. Jakbym przyłapała ich na konszachtach z nierealnym. Jakby odkrywali przede mną swoją tajemnicę istnienia. To były te chwile, w których dostrzega się sercem. Widziałam ich takimi jakimi oni sami siebie nie widzieli. Poznawałam ich takimi jakimi oni sami się nie znali. Poezja to wzmagała nazywając coś, czego nie umieli nazwać. Ale są też wiersze takie jak ten, w którym ty jest wyimaginowane. Dzięki temu, taki wiersz może znieść wszystko. Dzięki temu przyjmie mnie taką jaką jestem. Wyimaginowane ty, które odzwierciedla moje ja. Lubię pisać do samej siebie. Lubię pisać dla siebie. Jestem wtedy jakby podwójna. Przybieram różne role: narratora, podmiotu lirycznego, świadka rzeczy niezwykłych. To granie ról sprawia, że mogę być każdym. Dystansuję się do samej siebie spoglądając na siebie tak jak na bohaterów moich wierszy. Patrzenie na siebie z boku daje mi przewagę nad tym, co mogę o sobie powiedzieć. To patrzenie na siebie oczami kogoś innego sprawia, że staję się tak różna od tego, co wiem o sobie.
© Ewa Sonnenberg