Największą potrzebę miłości odczuwałam, gdy pisałam. W dzieciństwie już znałam to uczucie. Można powiedzieć, że cała byłam z miłości. Im mniej byłam z miłości tym bardziej odczuwałam potrzebę miłości. Jakby utrata tego, co było wewnętrzne kierowała na to, co zewnętrzne. W takich stanach proste pytanie urasta do wymiaru kosmicznego. „Skąd jesteś?” pytał mnie skrzypek z krakowskiej ulicy. A ja widziałam drogę mleczną i gwiazdozbiory jakbym stamtąd pochodziła. Nie rozumiałam, że jest to proste pytanie, na które powinnam odpowiedzieć w równie prosty sposób. Jakbym zapomniała swojej przynależności do Ziemi. Kraków był dobrym miejscem by ukryć tę kosmiczną świadomość. W ten sposób skrzypek z krakowskiej ulicy stał się moim najlepszym przyjacielem. Miałam wrażenie, że znalazłam w nim kogoś, kto przeprowadzi mnie z tych kosmicznych odległości na Ziemię. Wkrótce się w nim zakochałam obsypując go prezentami. To okropne, ale gdy się zakochuję obdarzam prezentami. Tak jakbym chciała przekupić tych, których kocham. Tak jakbym chciała wkupić się do ich świata. Tak jakbym za sprawą materii chciała się dostać do tego, co duchowe. Tak jakbym tylko tym, co materialne umiała wyartykułować swoje uczucie. Gdy kupiłam mu pierwszy prezent, a był to obrazek z aniołem, poszłam nad Wisłę. Tafla wody była uspokojona, poczułam w sobie ukojenie jakby ten prezent wyjął ze mnie cały niepokój. Teraz obrazek był niespokojny a ja uspokojona. Tak jak to bywa z pisaniem wiersza. Niepokój, który jest na początku pisania pozostawiamy w wierszu, te wszystkie emocje, z którymi rozstajemy się stawiając kolejne słowa. W Krakowie chciałam skończyć z poezją lub raczej miałam wrażenie, że to poezja skończyła ze mną. Nie potrafiłam napisać wiersza. Może dlatego postanowiłam, że będę pisała jedno zdanie dziennie. Takie zdanie, które będzie mnie leczyć. Tak powstał mój tomik „Pisane na piasku” (2007). Pisałam każdego dnia jedno, dwa zdania i przypatrywałam się mu jakbym stworzyłam coś materialnego i fizycznego. Coś takiego jak przedmiot, który można postawić w widocznym miejscu. Coś co można dotknąć by wyczuć temperaturę i powierzchnię. Coś namacalnego jak poręcz, dzięki której można wydostać się z labiryntu schodów. Coś jak ostrze rozgrzane do czerwoności, którym można walczyć o siebie. Coś co budzi zachwyt. Ale nie, nie zachwycałam się. Wtedy wszystko sprawiało mi ból, pisanie też. Ból choroby, ból odrzucenia, ból wygnania. Te wszystkie rodzaje bólu obnosiłam jak koronę chodząc regularnie Grodzką. Tytułowy poemat „Pisane na piasku” jest grą z pustą przestrzenią kartki. Pustka jest tym, co ma mówić na równi z zapisanym. Biel kartki była dla mnie jak biel ciała, na którym chciałam pozostawić sekretne znaki w formie słów. „Śnieżnobiałe lato jego ciała” – fraza, która pojawiła się w trakcie pisania tego poematu. To było zdanie-klucz, które zbudowało cały ten poemat. A jednak to pustka miała nabrać znaczeń a to, co zapisane miało być jedynie dopowiedzeniem. Niekiedy podpowiedzią. Założenia miałam takie, że piszę zdanie na piasku, które ocean lub wiatr zmywa lub zdmuchuje. Dlatego też z zapisanego zdania pozostają dwa słowa, nieraz jedno słowo. Powtórzone słowa z zapisanych zdań miały zaistnieć jak coś co niby było, ale uobecnia się już inaczej. Echo czegoś co jest daleko i tak bardzo nieosiągalne. Chciałam w ten sposób przekazać czytelnikom ten ruch, tą zmienność, tą nieuchwytną chwilę w trakcie naszej znikomości.
© Ewa Sonnenberg