Niekiedy z pogardą. Niekiedy z lekceważeniem. Niekiedy z przymrużeniem oka. Niekiedy brutalnie. Niekiedy butnie podchodzę do poezji. Mam jej na tyle dość by powiedzieć: Przynoszę ci w pysku ochłapy tego co ludzie nazywają poezją /A ja sram na te wszystkie słowa, które są jak żer dla bydła. Tak, niekiedy wydaje mi się, że poezja to rodzaj pretensjonalnego wdzięczenia się. Przypodobania się temu, co usiłuje podszywać się za to, co poezją jest naprawdę. A co jest naprawdę poezją? To coś, co zatrzymuje nas na jakiś czas przy słowie. To coś, co każe nam wracać do tego słowa. Mój najbardziej poetycki tekst? Możliwe, że nigdy nie napisałam takiego tekstu. Możliwe, że nigdy nie napiszę. Poezja jest czymś nieuchwytnym i niedefiniowalnym. Wymyka się wszelkim określeniom. Może dlatego jest tak wciągająca. Te wszystkie napisane wiersze, które tylko wzmagały pragnienie napisania kolejnego wiersza. Tak jakby w tym kolejnym wierszu miała się odsłonić tajemnica. Wiersz jest odkryciem. Nazwaniem tego, co niepoetyckie w sposób poetycki. Każdy wiersz powinien odkrywać nowy świat, nowy sposób patrzenia, nowy sposób nazywania. W ten sposób realizujemy jeden z najważniejszych celów sztuki: walki z banałem. Moja walka z banałem była gwałtowna, ogarnęła nie tylko pisanie ale i moje życie. Zawsze obawiałam się stabilizacji. Uciekałam od miejsc, gdzie było mi dobrze. Chciałam się wszędzie czuć jak wygnaniec. To było mi potrzebne. Brak poczucia bezpieczeństwa i brak komfortów psychicznych. Żyłam z dnia na dzień i na wariackich papierach. Wychodziłam z utartych ról społecznych istniejąc jakby poza społeczeństwem. To istnienie poza normalnym nurtem realiów dawało mi idealną przestrzeń do tworzenia. Nigdy nie chciałam być poetką, to było zbyt irracjonalne. Chciałam być kimś, kto odkrywa rzeczy zaskakujące i odpychające. Nie szukałam odpowiedzi. Nie szukałam aprobaty. Nie szukałam akceptacji. Przeciwnie ryzykowałam własnym życiem byleby nie popaść w łatwiznę egzystencjalną. Odrealnione decyzje liryczne były mi obce. Wiersz miał być z mięsa. Mocny, pełen siły i wybuchów. W pewnym momencie odczułam jakby ta ucieczka stała się moją niewolą. Paradoksem było to, że uciekając od niewoli codziennością popadłam w kolejną niewolę. Jakbym wstawiła się do obozu pracy. Zadając sobie kolejne zadania do zrobienia. Zadania jakie sobie stawiałam były coraz trudniejsze. Stworzyły wokół mnie jakby granice. Granice te pozostawiały mi coraz mniej przestrzeni. Byłam jak koń w boxie czekający na kolejną gonitwę. Tak, narzuciłam sobie niewolniczą dyscyplinę by pisać bardziej, wydajniej, do końca. Może dlatego miałam sen. Poeci uwięzieni w klatkach swoich wierszy bezskutecznie usiłowali wydostać się na wolność. Coraz bardziej brakowało mi przestrzeni nie tylko dla siebie ale i dla swojego pisania. W takiej tresurze powstał wiersz „Czas rzeczywisty” z tomiku „Hologramy” (2015), który nieomal sobie zadałam do napisania. Nie było mowy o natchnieniu, inspiracji, czy usłyszenia go w sobie. Po prostu zadałam sobie temat i próbowałam go rozwijać w tym wierszu. Nie przez przypadek zaczynam ten wiersz słowami „Wiersz się nie pisze wiersz powraca z przeszłości”.
© Ewa Sonnenberg