Jak opisać intymną sytuację pożegnania z miastem młodości. Miastem, gdzie stałam się poetką. Z miastem, gdzie usłyszałam pouczenie nieba. Pożegnanie, w którym pobrzmiewa niemożność powrotu. Ale czy pożegnanie nie jest powrotem powrotu? Powrotem, który nie posiadając swojego miejsca ma swoje miejsce wszędzie. Bo przecież każde wygnanie jest swoistym powrotem do źródła. Powrotem do krainy dzieciństwa. A tę krainę można przywołać w czułym i uważnym postrzeganiu świata. Jeśli istnieją momenty, w których chcielibyśmy uczestniczyć całym sobą, to była właśnie ta chwila. Jeśli kiedykolwiek wzruszenie mogło osiągnąć swój idealny wymiar to stało się wtedy, gdy niczego nie zakładając spostrzegłam na dworcu prawosławnego mnicha. W tej jednej chwil panował spokój, wyciszenie, wycofanie i bezgraniczne zaufanie okolicznościom. Jakbyśmy stali obok świata. Jakby świat nie chciał nam przeszkadzać urzeczony tą chwilą. Ta niebotyczna chwila jak mury Chartres, skały góry Athos czy kamienie buddyjskiej świątyni. Częściowo zrzucam z siebie kobietę. Częściowo jestem kimś ludzkim. Częściowo bo reszta należy do czegoś Niepojętego. Nie znam jego imienia, dzięki temu mogę rozmawiać językiem ludzi. Ale nie mówiąc ani słowa, tam, wtedy na dworcu powiedzieliśmy sobie wszystko. Jakby ta chwila była zadaniem wejrzeć w jej istotę. W jej kontrasty, które łączą się w jedno niewypowiedziane słowo. Niewypowiedziane i Nieuchwytne. Czy zdołamy temu sprostać? Bo przecież na krótko przez kilka sekund dotknęło nas jakaś metafizyka. Coś ponadludzkiego, o czym tak trudno jest pisać. Może pisząc wiersz „Rozpoznając czy jesteśmy rozpoznanymi?” z tomiku „Wiersze dla jednego człowieka” (2017), próbowałam przeniknąć tajemnicę tej chwili. Przełożyć język światła na język liter próbując wysłowić niewysławialne. Tak jakbym niewyrażalny obszar myśli chciała zamienić w słowa. Czym więc było to spotkanie z mnichem? Czym była ta noc z 20 na 21 sierpnia 2002 roku. Gdy w chaosie dworca stawaliśmy się bezsilni wobec tego spotkania i wobec siebie. Nagle zauważyliśmy wszystkie nieprzebyte drogi w sobie. Drogi, które prowadzą do wyzwolenia z tymczasowości. Ale wątpiliśmy czy będziemy umieli się po nich poruszać. Więc opuszczamy tę jedną, niepowtarzalną chwilę. I znów zaczyna płynąć czas i znów otacza nas przestrzeń pełna barykad, niedogodności i zamkniętych drzwi.
© Ewa Sonnenberg