Nigdy nie przyjaźniłam się z żadnym poetą ani poetką. Nie wiem dlaczego. Może za dużo tej poezji było w moim życiu, wolałam więc szukać w ludziach jakiejś odskoczni. Jedyną znajomością, którą można uznać za przyjaźń była moja znajomość z Januszem Styczniem. Umawialiśmy się na spotkania w empiku na Placu Kościuszki. Początek lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Jak to brzmi. To było już tak dawno? A mi wydaje się jakby to było wczoraj. Nie ma już empiku jest Biedronka. I nie ma już naszych spotkań. Na każde spotkanie zadawałam mu różne zadania. A to przeczytać jakąś lekturę, a to zastanowić się nad jakimś obrazem, a to pomalować paznokcie, a to przyjść z damską torebką. Nie powiem, żeby te spotkania należały do przyjemnych. Byłam młodą dziewczyną a Janusz Styczeń już leciwym panem. On nie ukrywał pewnej namiętności do mnie. Chciwie brał moje włosy i wąchał je. To było takie jego małe zboczenie. Pozwalałam mu na to. Nie czułam się przy tym ani zawstydzona ani zażenowana. Po prostu traktowałam to jak jakąś jego ekscentryczność. Pomyślałam że z zapachem moich włosów odejdzie ze mnie to co w sobie nie lubiłam. Obsesyjnie zapuszczał się w moje włosy jakby już nic nie istniało tylko zapach włosów. Jakby tym zapachem miał zostać zaprowadzony do wytęsknionej przez niego księżycowej krainy. Tak, Janusz miał obsesję na punkcie księżyca. „Kobieta i mężczyzna patrzą na księżyc” tak brzmiał tytuł wieczoru poetyckiego, na którym występowaliśmy razem dialogując ze sobą swoimi wierszami. Janusz koniecznie chciał mnie zwabić do siebie. A na którym Pan mieszka piętrze zapytałam. Odpowiedział że na dwudziestym którymś. A ja na to że mam lęk wysokości i taka wizyta jest niemożliwa. Więc dalej spotykaliśmy się w empiku. Przychodziły tutaj najbardziej ekscentryczne osoby Wrocławia. Między tymi dziwolągami jak z teatru absurdu uprawialiśmy nasz damsko męski surrealizm. Janusz opowiadał mi o swoich muzach jakbym miała być kolejną jego muzą. Niekiedy stawał się zaborczy narzucając kierunek rozmowy. Janusz Styczeń adorował mnie ale był też w pewnym sensie jak nauczyciel. Sporo rozmawialiśmy o poezji i sztuce. Jego perwersyjne spojrzenia mieszały się z moją ciekawością poezji. Jego palce szukające moich palców jakby błądziły po kartce z niezapisanym wierszem. Czułam się przy nim na granicy jakby otwierał mnie na całkiem inny świat. Krainę somnambulicznych kochanków i kochanek. Coś nas łączyło - była to fascynacja dziwnością świata. Ale jego opowieści to nie był mój świat mimo to pozostawiałam młodość i wszystko co ją dotyczyło by spotykać się z nim. Czułam że te spotkania są koniecznie i potrzebne. Coś dziwnego przyciągało mnie do spotkań z Januszem. Między godzinami spędzanymi w empiku pisywaliśmy do siebie listy i kartki. Prześcigając się w doborze obrazków na kartkach. Janusz nawet napisał jeden ze swoich wierszy do obrazka na mojej kartce. Intrygowałam go, ale i moja poezja. Zwłaszcza wiersz „Zakonnica”. Koniecznie chciał wiedzieć jak ten wiersz powstał. Co było impulsem do napisania tego wiersza. Posądzał mnie o jakieś pikantne i perwersyjne szczegóły. O ukrywaną znajomość z prawdziwą zakonnicą. Nic z tego. Nigdy mu nie opowiedziałam jak ten wiersz powstał. Wiersz pozostał dla niego tajemnicą. W empiku nieopodal naszego stolika był stolik przy którym siadywała złotowłosa staruszka. Piękna kobieta. Od razu mnie zaintrygowała. Od tego czasu spotkania z Januszem dzieliłam na oddawanie włosów Januszowi i spojrzenia na staruszkę. Było w niej to dziwne przeczucie zbliżającego się końca w połączeniu z pięknem. Jakby chciała udowodnić, że koniec też jest pięknem. Wtedy jeszcze tego nie rozumiałam. Widziałam jedynie jej urodę. Zawieruszoną między ekscentrykami z empiku. W ten sposób powstał wiersz „Staruszka” z tomiku „Hazard” (1995). Oparty na spotkaniu z konkretną osobą był jak podróż do rzeczywistości, którą jedynie przeczuwałam.
© Ewa Sonnenberg