Nie jestem poetką. Moje wiersze nie są wierszami. Listy. Tak, listy do moich braci. Może coś bardziej niż listy i więcej niż wiersze. W każdy wiersz próbuję tchnąć swój oddech. Każdy wiersz powołuję do życia. Ma moje ciało i moją krew. Ich kopie przechowuje głęboko w sercu. Są na wysokości wschodzącego słońca i zachodzącego słońca – równocześnie. Kto powiedział, że istnieje przeszłość i przyszłość? Istnieje nieustanne teraz. Pochłania nas elementami z przeszłości i wybiega daleko w przyszłość. Moje wiersze to relacja z pobytu na Ziemi. Nigdy nie czułam się tutaj jak u siebie. Niby miałam rodziców. Ale ci rodzice byli mi jak osoby, które obserwowałam z daleka, z dystansu. Ich miłość, ich seks, ich kłótnie. To wszystko było dla mnie relacją o miłości kobiety i mężczyzny na Ziemi. Pokochałam ich dopiero gdy dorosłam. Jako dziecko nic do nich nie czułam. Tak jak nie czułam do nikogo. Brzydziłam się dotyku, dotyku i pocałunków. Moje ciało miało mieć wokół siebie sferę ochronną – niedostępną, niedotykalną, neutralną. Może dlatego lubię kochać się na odległość. Żadnego dotyku, żadnego pocałunku, żadnego seksu. Jako dziecko lubiłam tylko szum telewizora, zakłócenia w radiu i oglądanie malarstwa renesansu włoskiego. Jako dziecko byłam bardziej dorosła niż teraz. Wierszami przeczekuje swój ziemski czas. Wierszami zabawiam się i chcę zabawiać ludzi. Wiem, nie udaje mi się. Moje wiersze są zbyt poważne. Traumatyczne. Inne. Na początku pisania miałam inne założenia: miałam bawić się pisaniem. Sztuka była dla mnie zabawą tak jak zabawą jest bycie kobietą i robienie się na piękną. Zresztą było inaczej. W pewnym momencie i w jeszcze jednym momencie przyszło do mnie Słowo. Nieustanna Obecność Słowa. Jest a ja przy nim staje się. Tak powstają moje wiersze. Z Obecności. Obecność jest obrazem a ja zapisują ten obraz słowami. Rację miał Horacy: Ut pictura poesis. Zresztą było całkiem inaczej. Moje wiersze są odpowiedzią na nienawiść świata. Może sytuacją, gdy dzieci w szkole podstawowej wpędzają mnie do szatni, plują na moje ubrania, i obrzucają mnie obelgami. A może pewna nauczycielka, która powiedziała: mamy w klasie jednego Niemca każdy z was powinien go zbić. A może pożegnanie z ukochanym, i jego: „ty żydowska dziadówko”. Sama nie wiem. Im dalej tym było gorzej. Nienawiść nigdy nie odpuściła. Tyle tego było, aż nie chce się w to uwierzyć. Nienawiść z każdego miejsca, z każdego kąta, z każdej ulicy. I śmiertelnie niebezpieczne ucieczki. Ktoś pisze się na takie pisanie? Śmieszą mnie osoby, które próbują mnie podrabiać czy naśladować. Podkradać metafory lub pomysły na wiersze. Przeżyj to sam skurwielu w osobie żeńskiej. Poczuj to sam, a jak nie to spróbuj polać sobie ciało wrzątkiem wtedy poczujesz. Poczuj, nic nie czujesz? Tylko szelest papieru i gówniane czarne czcionki? Jestem w trakcie spadania w przepaść w tym ekstremalnym w trakcie powstają ekstremalne liryki. Kto rzuci się w przepaść tak jak ja? Jestem druga po Safonie. Może to nie wyobraźnia. Pamiętam jak Maciej Słomczyński powiedział kiedyś przy obiedzie: poezja zaczyna się od Safony i na Sonnenberg się kończy. Dziwne to były słowa. Nie rozumiałam ich. Podobało mi się, że jest Safona, ale dlaczego ja?
© Ewa Sonnenberg