Z Norwidem wiele mnie łączy choć nigdy nie napisałam o nim wiersza. Łączy nas niewidzialny satelita. Odłamek z innej galaktyki zawieruszony w Układzie Słonecznym. Nigdy nie inspirowałam się jego wierszami. Może Wierszem dla Kalergis i białymi klawiszami fortepianu. Może też Kamieniami, które spadają w Veronie. A jednak coś nas połączyło. W sumie nie wiem co. Było to 1989 roku w Piotra i Pawła czyli w czerwcu. Coś o świcie - choć wtedy nigdy nie budziłam się tak rano – obudziło mnie. Obudziło i jakby prowadziło. Czułam się jak w transie. Wyszłam bez słowa z domu i wsiadłam do tramwaju. Wiedziałam tylko, że mam pojechać do wrocławskiej Katedry. Szłam jak pod dyktando nie tyle głosu, co moich stóp. Cały czas coś mnie prowadziło. Prowadziło do momentu, gdy znalazłam się w katedrze i stanęłam przed jednym z gotyckich filarów. Nagle zobaczyłam, że na filarze jest tablica pamiątkowa dla Norwida. Byłam zdumiona. Przyklęknęłam i pomodliłam się. Tak, jeszcze wtedy modliłam się katolickimi modlitwami. Na tablicy był cytat z jego wiersza, do mnie dotarło jedno słowo z tego cytatu „do przyszłych wnuków”. Czy miałam się czuć jak jego przyszły wnuk? Nie mogłam zrozumieć całej tej sytuacji. Potem w 1998 roku, gdy wyjechałam na Stypendium do Paryżu, los tak pokierował, że znalazłam się w Domu Św. Kazimierza gdzie żył i zmarł Norwid. Mieszkałam siedem pokoi za pokojem Norwida. Tam też poznałam jedną z największych moich miłości i przyjaźni mojego życia Panią Joannę Glazewski-Krasińską. Pokochałam ją. Ona prawnuczka Krasińskiego i ja w miejscu, gdzie przebywał Norwid. Wróciły czasy wielkiej emigracji, powstań, i polskiego romantyzmu. Joanna pokochała moje wiersze, chciała ich słuchać, nagrywała je, by w samotności być z nimi. Byłam szczęśliwa, czułam się jakby to sam Krasiński słuchał moich wierszy. To Joanna odczytała mi list księcia Adama Czartoryskiego do swoich wnuków. Byłam onieśmielona i wzruszona. Choć wiele z tego listu z przejęcia nie zapamiętałam, liczył się jednak sam fakt obdarzenia mnie tymi słowami i intencjami. Potem po wielu życiowych burzach znalazłam się w Krakowie na Ojcowskiej. Podczas lata 2010 wzięłam do ręki książkę Norwida i nagle poczułam, że trzymam w rękach wielki kamień. Nie wiem czym był ten kamień. Co mógł oznaczać? Nazwałam go świętym kamieniem Abrahama. Pojawia się w i wierszu „Rozmowa za murem cyprysów” („Hologramy” 2015).
© Ewa Sonnenberg