THE HEART’S FILTHY LESSON
Gdy wyrwano mi serce jego tajemnica stała się czymś strasznym. Nie umiem sobie z tym poradzić. Nie umiem. Nie mam na to wpływu. Nie mam wpływu na to kim się staję, kim jestem i kim będę. Nie mam bo nie mam serca. Historia zaczyna mieć swoją specyficzną narrację. Lata dziewięćdziesiąte: kupuję kapelusz, sukienkę i jadę do Pragi na koncert Davida Bowie. Oczywiście kapelusz i sukienka to metafora. Na świecie jest luty i minus dwadzieścia stopni. Zima. Jakby sprzyjała nam królowa śniegu. Bo ty – czy nie jesteś królową śniegu? Ilu chłopców uprowadziłeś do swojego królestwa? Bo ty – czy zwróciłabym na ciebie uwagę gdybyś nie był Królową Śniegu? Niektórzy mówią: śnieg, śnieg, imitując mury obronne do tego królestwa i próbując nas podrabiać. Był plan, że zamarzniemy razem. Był nasz tajemny plan, że będziemy dla siebie jak temperatury ujemne. W chłodzie łatwiej upozorować, że jest się takim jak wszyscy, w chłodzie łatwiej ukryć w sobie to co dysponuje naszym życiem. Właśnie uczę się od nowa przełykać. Właśnie uczę się iść do przodu. Praga. Jadę bez własnego serca, bez wnętrza, zamęczona, umęczona, zadręczona, zabita, przebita, wyzbyta, zbita, jadę ku tobie, i naraz jesteś jak poranek w Pradze, patrzę na niebo, nie szukam Boga, moje zmęczenie/umęczenie jest Bogiem, jakby Bóg mi mówił: jedziesz do źródła, jedziesz do centrum tego wszystkiego. Bowie? Jakby stanowił kluczowy element z tej koszmarnej układanki. Element jest tylko elementem. Element chce przekroczyć własne granice. Element stał się elementem, w momencie gdy ktoś wpadł na pomysł dorobienia do tego jednego elementu całego obrazu. Nikt nie przypuszczał, że takie obrazy kończą się zwykle w innej galaktyce... Praga. Koncert Bowiego. „OUTSITE”. Dlaczego tutaj w mieście Kafki i ulicy alchemików? Czy to niebo unosiło samolot z tobą? Praga. Koncert, pierwszy rząd, fani, fanki, tłumy, hałas, ekspansja i manifestacja uobecniania człowieka. Widzę cię, patrzę na księcia z mojej młodości i królową śniegu w jednym. Świadomości samej siebie przychodzi zawsze za późno, myślami jestem tam gdzie kiedyś było moje serce. Czuję jego brak. Czuję brak ciebie na scenie. Brak do chwili gdy dotykasz mojej ręki. Twoja ręka – chłodna – lubię taki chłód – jak śnieg – jak zima – jak lodowa biżuteria – jak wszystko co w dalekich galaktykach wraca do siebie ciekłym azotem... Coś jeszcze? Dziewczynka nie może zapomnieć tego momentu jak podałeś jej rękę. Z koncertu nie zapamiętałam ani jednej piosenki tylko jego dotyk. Było w nim coś znajomego, jakbyśmy dotykali się od lat. Jakby nasze ciała znały się od zawsze. Dziwne, jakby podobne zmierzało do podobnego. A co na to nasze żony? Żony, mężowie jakie to wszystko nudne. Nie ma sekundy żebym ciebie nie dostrzegała. Nie ma sekundy, żebym nie odczuwała jak zmienia się twoje oblicze. Róże są zapłakane. Dlaczego? Przecież tańczący na płatkach róż mieli być szczęśliwi? Bez własnego serca łatwiej dostrzec serce wszechświata. Bóg ma tyle czasu całą wieczność. A my starzejemy się kochana siostrzyczko, to co najgorsze miało dopiero nadejść, czy mam przytoczyć tekst napisany na BASTYLLI? Paryż, moje żałosne borykanie się z tym co odebrało mi samą siebie, moje kurewskie maratony za tym co ludzkie, ten idiotyczny pomysł - młodość i starość jak jeden i ten sam półbóg. Paryż smród starości na korytarzach przytułku w dzielnicy trzynastej, i pewien napis na murze, pamiętasz? „WSZYSTKO CO ROBISZ ROBIĘ RAZEM Z TOBĄ. WSZYSTKO CO CZUJESZ ODCZUWAM RAZEM Z TOBĄ”, ktoś nabazgrał błękitnym spreyem, „WSZYSTKO CO ROBISZ…” arystokratki, księżniczki, trele, morele, jakbym zamieniła się w śpiącą królewnę, w metrze paryskim plakat z twoją nową płyta: „Godziny”, tak dzieliły nas godziny, od tego co nazywamy nowym rozdziałem w życiu. Na plakacie ty i ty, dwa aspekty jednej i tej samej osoby jak moja podwójna obecność w metrze. Podyktowana twoim ty i ty?
© Ewa Sonnenberg