GAWORSKI HENRYK (1928-2002). Z antykwariatu wziąłem za bezdurno książkę Gaworskiego z 1977 roku. Napomknę przy okazji, że lubię kupić książkę poetycką za całkiem nieznaczne pieniądze, a następnie gmerać w tekstach rymowanych bądź nierymowanych, przegadanych bądź nieprzegadanych, wyrafinowanych bądź niewyrafinowanych. Gaworski akurat uskutecznia poezję nieskomplikowaną, czyli dla ETD wręcz wymarzoną:
Moja córka maleńka
jak chaber – wiosenne ziele,
zmajstrowała lalę-polelę,
jeszcze mniejszą od siebie panienkę.
I zachwycona swym dziełem,
nurza się w pąsach i wstążkach,
miłością pierwszą jaśnieje,
jak słowik kląska.
Potem wznosi pałace
dla swojej pięknej lali
i zapewnia, że mocne są,
że ogień ich nie spali.
Dla publikacji Gaworskiego zrezygnowałem z wierszy Stanisława Eryka Jerszyny z 1928 roku. Znowu więc odpadłem od Jerszyny, m.in. od jego „Kogutów”. Ale przedstawmy „Żołnierzy”:
Kawa – marsz – obiad – marsz – kawa –
marsz – postój. Na wszy obława.
Wiecznie przemokli, w dymie i glinie
leżymy sobie w takie długie linie – –
Kulami jęczy nasza niedola
na dżdżyste niebo, błotne pola.
Karabin bólem przywarł do ręki
w takt kul kujemy głupie piosenki.
Do czterech poematów Gaworskiego zechcę wrócić: „Wyganiano mnie, / abym krowy wyganiał / w świt ledwie przedwiosenny, / wołany krzykiem czajek / i bulgotem cietrzewi na tokach. / Kaleczyła rosa dziecinne nogi, / rosa piękna i ostra jak szkło. / I tak – nie wiedząc o tym – / co dzień wchodziłem w ojczyznę”. Przyrzekam, że uczynię wszystko, ażeby pogmerać w tych tekstach nieco solidniej. Zwłaszcza że chętnie uciekam się do wierszy, do których już nikt lub prawie nikt nie zasiada.
Henryk Gaworski: „Nazwanie życia”. Okładkę, stronę tytułową, strony rozdziałowe oraz ilustracje projektował Zygmunt Zaradkiewicz. Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1977, s. 89
[11 VII 2016]
© Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki