KAPUŚCIŃSKA SALOMEA (1940-2016). Przepis na książkę poetycką według Salomei Kapuścińskiej: mniej więcej tyle samo tekstów rymowanych i nierymowanych wrzucić do jednego worka. Zobaczmy, jak to z grubsza działa:
duszę swą oddaję memu umarłemu
i oto jestem tylko słona krew i ciało
krew do rąk się ciśnie – pracy we mnie mało
bo wszystkie moje myśli kieruję wciąż ku niemu
on kochał las i dzikie poślubił przestrzenie
byłam mu szklanką wina jasną kromką chleba
dymem z papierosa okruszyną nieba
i w strumieniu żalu czystych łez strumieniem
Przeczytaliśmy wiersz pod tytułem „Umarłemu”. I wystarczy. Bez wątpienia Kapuścińska radzi sobie lepiej, o wiele lepiej niż Zdzisław Niewola. Ale z pewnością porusza się w tym samym schemacie, co autor „Motyla”:
Młodzieniec wiódł żywot jak motyl latem
kolorowy, swobodny, wręcz swawolny
Przeskakiwał z kwiatka na kwiatek
Czując się szczęśliwy i wolny.
Miał w pogardzie troskę i trwogę
Obcym zdawał mu się lęk wszelki
Promyk słońca wytyczał jego lotu drogę
Był beztroskim jak dziewczę w biegu po muszelki.
Ze swobody i beztroski wywiódł zwodniczą nadzieję,
że posiadł sztukę życia długo i szczęśliwie
Nagle gdy niebo zasnuło się chmurami, stało się burzliwe
zaskoczony nie mógł pojąć co też się z nim dzieje (...).
Niech będzie, że przesadzam. Pleciugowatość Zdzisława Niewoli jest poza jakąkolwiek konkurencją („Ty sprawiłaś, że smak szczęścia poznaliśmy / Nie z poetyckiej definicji, lecz z życia”). Do Kapuścińskiej zechcę wrócić po raz drugi i trzeci. Zwłaszcza do jej kilku książek ossolińskich.
Salomea Kapuścińska: „Czuwanie”. Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1981, s. 51
[30 VII 2014]
© Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki