TURWID MARIAN (1905-1987). Nie chce być inaczej. Jedenaście wierszy, lecz wszystkie ubożuchne: „Odwalamy dni powszednie / niby szarej ziemi naszej skiby – / wprzążeni codziennie, / nieodmiennie – / od poniedziałku aż po kres soboty – / w pługi mozolnej roboty”. Z pewnością najlepiej prezentuje się „Nauka”, ale nie będę upierał się przy swoich spostrzeżeniach:
Bałtyk mnie uczył tęsknoty,
gdy mnie głębią wód powstrzymał w biegu
i drugiego nie pokazał brzegu,
widnokręgu zakrywszy go płotem.
Szkoda mi oczywiście powojennej książeczki Mariana Turwida („Składali uczniowie 1 kl., a tłoczyli uczniowie 2 klasy Państwowego Liceum Technik Plastycznych w Bydgoszczy w maju 1949 roku. Nakład 240 egzemplarzy”). Szkoda mi każdej książki poetyckiej, z której nie umiem niczego wynotować. Nawet „głuchej antyfony czasu”: „widzę siebie we śnie / stoję na brzeżku lotniska / z którego chce startować samolot języka / już pędzi po betonie twardego milczenia / ale wzbić się nie może/ próbuje wielokroć / nic / tylko płacz bezsilny i ssące podłoże / chcę napluć na zły beton / oschły i złośliwy / lecz nie mogę bo w ustach tylko drżąca pustka / po języku / ten właśnie w samobójczym zrywie / próbuje po raz n-ty pokonać milczenie / oderwać się od głuchej antyfony czasu” (Henryk Makarski).
Marian Turwid: „Wiersze”. Wydawca: Zespół „Arkony” w Bydgoszczy (Bydgoszcz 1949), s. 28
[2 V 2016]
© Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki