Tytuł magistra w sporej mierze zawdzięczam koleżance z grupy Lidce, która słynęła z przejrzystych, schludnych, kompletnych, nieżałujących highlightera notatek, kserowanych przeze mnie i znajomych z roku w ilościach hurtowych. Dla mnie, któremu samorozpoznana dysgrafia uniemożliwia zanotowanie czegokolwiek tak, bym mógł to w chwilę później rozczytać, życzliwość Lidki była wybawieniem.
Ostatnio ciepło i z pewną tęsknotą pomyślałem o Lidce. Wszystko za sprawą gry komputerowej, która zmusiła mnie do porzucenia mojej ulubionej gamingowej pozycji (rozwalony w fotelu, z padem w ręku, ze schłodzonym piwem nieopodal) na rzecz wklepywania w klawiaturę dziesiątek słów kluczowych i — o zgrozo — produkowania całych stron kompletnie nieczytelnych zapisków.
Ta gra to wydana w zeszłym roku Her Story. Tytuł, który namieszał trochę w światku growym (i przy okazji w mojej głowie), a nawet zgarnął parę nominacji i nagród, w dużej mierze dzięki niecodziennej mechanice.
Kineskopowy monitor, w którym odbijają się świetlówki i niewyraźny zarys naszej sylwetki. Archaiczny system operacyjny, tapeta z policyjnym logo, otwarte okno aplikacji, a w nim, w polu zapytania, wpisane jedno słowo: „MURDER”. Po takim otwarciu trudno mieć wątpliwości, że mamy do czynienia z kryminałem. Jest to jednak kryminał o tyle niecodzienny, że jego autor zamiast misternie konstruować fabułę, oddaje kontrolę nad jej przebiegiem odbiorcy.
Cała gra opiera się na wpisywaniu słów kluczowych w policyjną bazę danych, pełną krótkich fragmentów przesłuchań młodej kobiety. (W tej roli doskonała Viva Seifert, nagrodzona za swój występ na gali The Game Awards 2015). Podczas pierwszego spotkania kobieta zgłasza na policję zaginięcie męża, a sprawy — rzecz jasna — szybko przybierają bardziej makabryczny obrót. Myk polega na tym, że wiekowa aplikacja pozwala nam na jednoczesne wyświetlenie tylko pięciu wyników. Aby dotrzeć do całości materiału, trzeba się więc trochę namęczyć, przechodząc do coraz bardziej szczegółowych terminów, sprawdzając każde imię, każdą nazwę własną, a czasem w rozpaczy wpisując przypadkowe słowa (i robiąc notatki, dużo notatek).
Układanie tych kryminalnych puzzli, poznawanie głównej bohaterki, ludzi z jej otoczenia i skrywanych przez nią tajemnic zaskakująco wciąga. W samej historii znajdziemy parę zwrotów akcji (w tym jeden bardzo istotny), ale to, kiedy do nich dotrzemy, zależy wyłącznie od wpisywanych przez nas zapytań.
Zgodnie z tytułem opowiadaną historię poznajemy jedynie z perspektywy głównej bohaterki. Nie dane jest nam usłyszeć nawet pytań osób prowadzących przesłuchanie, nie mówiąc już o zeznaniach innych świadków. Skazani na jednostronną relację możemy się tylko domyślać, kiedy bohaterka mówi prawdę, kiedy koloryzuje, a kiedy kłamie w żywe oczy.
Co ciekawe, nawet po przestudiowaniu wszystkich nagrań mamy poczucie niekompletności. Do tego stopnia, że główny zwrot akcji uważany jest przez niektórych za wielką zmyłkę, a zwolennicy obu teorii do tej pory dyskutują ze sobą na internetowych forach. Mimo że mocne fakty przemawiają za jedną z wersji, jej zaakceptowanie wiąże się z przyjęciem pewnych mało przekonujących wyjaśnień bohaterki (rodem z telenoweli, jeśli nie z baśni). Zaczynamy więc w swój wybór od razu wątpić.
Taka jest cała historia: trochę niepełna, niejednoznaczna, wymakająca się z rąk, kiedy próbujemy ją schwycić. Nie wyobrażam sobie, by można ją było tak skutecznie opowiedzieć w innym medium. Przez swoją konstrukcję i nasze zaangażowanie jest to opowieść, która zostaje w głowie na długie miesiące, zdecydowanie warta pomęczenia się tych paru godzin z pradawnym interfejsem. A nawet zabazgrania kilkunastu stron A4 całkiem nieczytelnymi krzaczkami.
© Łukasz Drobnik