Dotykam to miejsce. Poparzone pokrzywą. Zaledwie muśnięciem. Obszar wyraźnie różni się od reszty pamięci. Ciało, które nie przeszkadza jest jak naoczny świadek. Stoi i wypełnia się orzeszkami. Nastrojowo rozrzuca łupiny. Wyobrażona przez czytelników charakterystyka nie pasuje do złocistych włosów, loków spływających na muślinową skórę. Wypowiadane słowa spadają i znikają, zawieruszone lub pominięte. Wyuczone postawy. Uproszczone, by idealnie wpasowały się we właściwą historię. Wiesz, czego oczekujesz od podróżnika, a czego od siostry i brata czy dzieci mówiących w górnych rejestrach. Światło, cienie, to co nucimy, żeby ukołysać się do snu. W mieście wspomnień. Przybliżeń i gdzie nogi poniosą. W czterech ścianach w bieli. W rytmie gestów adorowanych albo zwykłych uproszczeń, od których sensy nadawane życiu nie wypełniają przestrzeni tuż nad językiem. I stoję pomiędzy scenicznymi ruchami a opisami miast. Spiętrzonymi stereotypami, nad którymi dominują akcesoria, aplikacje, godła. Niezdolność do oderwania suchych czasowników od lingwistycznych wywodów, by zrozumieć się wzajemnie, poczuć. Wyobrażamy sobie dialogi. Białe wiersze. Poruszenie tłumu, gdy opowiadam o powściągliwości mowy. Mocy akordów serca. Tamten świat – zamyślam się, coś wyrasta pomiędzy zrozumieniem a nieporozumieniem. Brakuje powietrza, które szybko się ulatnia. Brunatnieje.
© Małgorzata Południak