Trzy razy naciskam ikonę przeglądarki. Żółty trójkąt – nie łączy mnie z nikim i nigdzie.
Zachowuję spokój, bo przecież o to chodzi, by tkwić w przywileju bycia poza wszystkim i razem z innymi ikonkami. Czuję bezużyteczność programów, aplikacji i mikroskopijnej lupy. Kapsułki z dobrymi nowinami. Ciągnące się linki ze złymi wieściami, które odkładają się w terabajtach. Ucieczki do tych miejsc, gdzie wszystko można usprawiedliwić subwencjami, lekką ręką. Słucham wywiadu z kimś tam i interpretuję go po swojemu. To zdanie, że nadal się tu kręcę, kiedy inni wypatrują statku w przeciwną stronę. Trybiki czasu. Działają, czy tego chcę, czy nie. Pod nami i nad nami. I dobrze nam w przestrzeni, która się kurczy. Atramentowy kolor nieba. Niezmiennie. Nie sposób uciec od siebie. W kole, w okręgu, w pętli. W odpryskach szkła, a może kropel. Od czasu do czasu mam to uczucie pewności. Decyduje, że potrafię zrobić całą pracę sama. Miejsca pierwsze i drugie. Role w rozmaitych czynnościach. Rozmach, z jakim żyjesz i do wieczora ciągniesz rozmowy. Praca, która kończy się makabrą. Jakimś rekordem zmierzającym do wylewu. Odgradzam się od Dostojewskiego, Becketta, Yeatsa, Whitmana. Potrafię wymieniać nazwiska przez wiele lat. Najgorsze, że cienie pisarzy wciąż się pojawiają. Ludzie powołują się na zmarłych, ich książki, zdarzenia i w jakiś sposób kończą się w ich głowach albo mkną, jakby odczuwały przyjemność. Dowody na to, że są elokwentni, zaczytani w rzeczywistości. Piękno słów zawsze na pierwszym miejscu, następnie fakty, wytwory wyobraźni. Łagodność kształtów, naurotyzm wpisany w biografie. Niemal zdumienie, że tak mocno wpasowali się w pisemka o poglądach twórców. Być kimś lepszym. To jakiś ranking. Udawanie, wyśmiewanie. Nieuleczalna potrzeba brylowania w księgarniach, kawiarniach i złudzenia, co do własnej wartości. Tworzenie stowarzyszeń, pism. Prześciganie się w rozdawaniu liści, lekkich obietnic bez pokrycia. Udawanie. Tak, jesteś ważna dla nas.
© Małgorzata Południak