Taki tytuł nosi książka Martina Goodmana, która ukazała się parę lat temu w tłumaczeniu Olgi Zienkiewicz.
Na przestrzeni wieków ścierały się i nadal ścierają różne cywilizacje. Egipt i Hetyci. Asyria i Babilon (wbrew mniemaniom - różne filozofie życia i rządzenia). Hellada i Persowie. Wizygoci i Rzym, Ostrogoci i Bizancjum. Kalifaty, Tatarzy, Turcy osmańscy vs. chrześcijańska Europa. Ta sama Europa przeciw Inkom, Majom, Aztekom, Państwu Środka i szogunom. Alianci i kraje Osi. Świat Zachodu naprzeciw Wschodu („Imperium zła”) - bloku państw skupionych wokół Kraju Rad. Że wspomnę tylko niektóre.
Na myśli mam tutaj cywilizacje istniejące równocześnie, ale wyznające diametralnie odmienne wartości (niekoniecznie w całym aksjologicznym spektrum, to jest zwyczajnie niemożliwe. Proszę zwrócić uwagę na tolerowanie niewolnictwa w całym antycznym świecie). Cywilizacje kontaktujące się czasami na gruncie pokojowym – gospodarczym czy kulturalnym (z rzadka), a zazwyczaj chwytające się za gardła w nieuniknionych konfrontacjach.
Zderzenia te przywoływały do życia nowe, inne jakościowo cywilizacje, o zmienionych paradygmatach, czy choćby tylko kulturowe amalgamaty. Taka dialektyczna triada: teza, antyteza -> synteza. W alchemicznych tyglach wytapiały się nowe światy. Konfrontacja Macedonii i Grecji z państwem perskim dała w rezultacie świat hellenistyczny (podglebie dla wszystkiego, co potem). Średniowieczni Arabowie i chrześcijanie razem wyprowadzili Europę z wieków ciemnych i dali podwaliny nowożytności. Itd., itp. Nawet marksistowska utopijna (i zbrodnicza) rzeczywistość w zderzeniu ze światem Zachodu jakąś zmianę ludziom przyniosła.
Niektóre kolapsy były katastrofą dla jednej z galaktyk. Tak zginęły cywilizacje ludów Ameryki Południowej i Środkowej. Tak rozpadły się - (tu nie ma czego żałować) quasi-komunistyczna rzeczywistość Związku Sowieckiego i faszystowska Niemiec, Włoch i Japonii.
Niektóre zderzenia miały skutki głównie burzące (vide Tatarzy w Europie, choć i tu można doszukać się jakichś pozytywów). Inne, choć pozornie wydawało się, że są dla jednej ze stron wyłącznie destrukcyjne, w rezultacie rodziły nowe, unikalne jakości (tak można postrzegać konkwistę Pizarro, Corteza et consortes; choć daleki jestem od jakichkolwiek prób usprawiedliwienia hiszpańskich i portugalskich białych bogów).
Rzym i Jerozolima to dwa światy, których konfrontacja na przełomie starej i nowej ery nie wydawała się znacząca. Po zburzeniu świątyni jerozolimskiej w roku 70. (w wyniku wojny rzymsko-żydowskiej 66-70 n.e.) zakończona w końcu w 135. roku zrównaniem z ziemią całej Jerozolimy i wygnaniem jej mieszkańców (skutek przegranego powstania Bar Kochby). Dla wielkiego Imperium Romanum wydarzenia mało znaczące, a jeśli, to raczej z punktu widzenia władzy – np. przez powołanie w 69 r. nowej dynastii cesarzy (Flawiusze).
Media, Brytania, Germania, Dacja, Judea. To kierunki uderzeń rzymskich legionów w tamtych latach. Spośród nich Judea chyba najmniej ekscytująca, najmniej zajmująca i władzę cesarską, i populi romani. Ot, mały kraj dziwnych ludzi, którzy w końcu dostali za swoje. A przecież dla następujących po tych wydarzeniach dwóch tysięcy lat Rzym i Jerozolima to dwa najważniejsze miasta (uzupełnijmy jeszcze o Ateny). Z tej konfrontacji Rzymu, Jerozolimy i miasta pod Akropolem zrodziła się nasza cywilizacja.
Z Rzymu przyszła do nas organizacja państwa, prawo, równowaga pax i bellum oraz rybny sos.
Z Jerozolimy mamy zaś ideę jednego Boga, pojęcie człowieczeństwa, moralność i… czosnek.
Oba miasta wlały do pucharu, który po zmieszaniu przed laty (w odpowiednich proporcjach) codziennie teraz wypijamy: ideę rodziny, sensu życia, prawa jednostki i prawo do szczęścia osobistego. Jeśli zaś dolejemy do tego krateru ateńskie umiłowanie wolności i parę kosmologicznych oraz filozoficznych konceptów - już już otrzymamy naszą codzienność. Którą podbarwiają nam retsina i ouzo.
Chwała Martinowi Goodmanowi, który przybliża nam oba wieczne miasta. Poglądy, punkty widzenia, style życia, tożsamości, wspólnoty, kulturę – słowa, obrazu, dźwięku, ruchu. I choć Rzym z Jerozolimą to czasem ogień i woda, nie zapominajmy, że to z ognia i wody - wedle wielu mitów i legend - powstał ten nasz świat.
styczeń 2016 r.
© Ryszard Lenc