2.01.21 Łódź
Rok rozpoczął się fatalnie. Zadzwoniła do mnie Małgosia Piekarska z wiadomością, że nie żyje Dorota Filipczak. Nie chciało się nam obojgu w to wierzyć, dopiero internetowe pożegnanie Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Łódzkiego uwiarygodniło tę nieoficjalną informację. W pierwszym odruchu napisałem na Facebooku: „To dla mnie szok... Do szpiku kości dobry człowiek... Świetna, niedoceniona poetka... R.I.P.”.
Dorota była ode mnie młodsza o trzy lata. Przyjaźniliśmy się. W „złym mieście”, a jednocześnie na „ziemi obiecanej”. Powiedziała mi w wywiadzie dla „Kalejdoskopu”: „Łódź to trudne i dziwne miasto, z przeszłością, którą można nazwać kolonialną. Ono miało, gdy byłam osobą dorastającą, stygmat wtórności, braku oryginalności, szarości. Ciężko mi było się z tym zidentyfikować. Kiedy już przekroczyłam to i rozpoznałam w swoim mieście pozytywne dziedzictwo (nawet trudne), to napisałam o tym w wierszach” z tomu „Wieloświat” (2016).
Dorota pracowała jako profesor na łódzkiej anglistyce i była osobą niezwykle zdolną, pracowitą, a przy tym tolerancyjną i wyrozumiałą dla innych, choć wymagającą. Na moje pytanie, czy bardziej czuje się poetką, czy naukowcem, odpowiedziała, że zawsze chce być przede wszystkim sobą.
Pod facebookową informacją o śmierci Doroty Piotr Bierczyński wkleił końcowe fragmenty jej wiersza „Wieża”: „Jak pasażerowie Titanica / kołyszemy się na pochyłym pokładzie / (...) / i najwyższy czas / posiąść wieżę”.
© Marek Czuku