Polsko-izraelska poetka, prozaiczka i tłumaczka, Renata Jabłońska, publikuje dużo. W ciągu ostatnich trzydziestu lat wydała około czterdziestu książek, zawierających głównie wiersze i opowiadania, ale też wspomnienia, powieści i dramaty. Podobnie jest w tym roku, w którym opublikowała tom poetycki „Ten wiersz” oraz zbiór krótkich opowiadań „Oszukać czas”. Utwory poetyckie można zaliczyć do kategorii seniliów, jako że autorka dobiega już dziewięćdziesiątki (rocznik 1935), a w wierszach robi bilans swojego życia (waży dobre i złe), rozmyśla o śmierci (chce, by nastąpiło to szybko) oraz pisze o uczeniu się starości, pokonując bunt i opory (jak np. zaakceptowanie chodzenia z laską).
Poetką targają ambiwalentne uczucia związane głównie z jej wiekiem, zadaje więc sobie pytania bez jednoznacznych odpowiedzi. Ma świadomość, że „goni [ją] czas”, przed którym „ucieczka jest niemożliwa”, oraz że ma w niej miejsce konflikt między młodą duszą a starym ciałem. Prowadzi zatem aktywne życie (staranne się ubiera, farbuje włosy, chodzi do kina i teatru, dyskutuje z przyjaciółmi), choć z drugiej strony czuje się odstawiona na boczny tor, z powodu „niemocy nóg” czy „zamglonego wzroku”. Rozumie, że musi się pogodzić z własną przeszłością oraz nauczyć się wybaczać innym i sobie (choć oczywiście nie wszystkiego).
Życie należy smakować, cieszyć się drobnymi rzeczami, jak powiew wiatru, zapach mokrej ziemi, odwiedziny kogoś bliskiego czy kąpiel pod prysznicem. Sens życia w podeszłym wieku polega na czekaniu bez nadziei, wbrew rozumowi. Należy więc z wielu rzeczy zrezygnować i pogodzić się z losem, tak nakazuje rozsądek. I choć poetka zawsze ulegała uczuciom, to teraz już nie walczy z wiatrakami. Żyje ona niejako podwójnym życiem – przywraca najlepsze chwile, do złych powiększa dystans, chowa się głęboko w sobie. I ma jeszcze marzenia, chociaż zdaje sobie sprawę, że zbliża się do kresu swojej drogi.
Renata Jabłońska doświadczyła zmiennych, często trudnych kolei losu. Urodziła się przed wojną w Łodzi, jako małe dziecko przeszła wojenną tułaczkę, a od 1957 r. mieszka w Tel Awiwie. Do swoich przeżyć nawiązuje w wielu wierszach. Gdy pisze o dwóch językach: „tym pierwszym ojczystym” i tym obcym, trudnym, którego się nauczyła (jednak o bliskiej osobie myśli w tym pierwszym). Gdy wraca do dawnych swojskich ulic, które się zmieniły, więc nie szuka na nich przeszłości, lecz jest tu na chwilę. Gdy zatrzymuje się w starym hotelu w rodzinnym mieście, bo marzyła kiedyś, by być w nim gościem (teraz to się ziściło, ale ma gorzki smak). Gdy podnosi rozrzucone obok supermarketu kartofle i przypomina jej się wojenna zsyłka na Syberię (odkłada je, lecz czuje w gardle łzy). Gdy wspomina „zapach szarych renet” w „klitce w kuchni w łódzkim domu”... (...)
[całą recenzję można będzie przeczytać w jednym z kolejnych numerów „Nowych Książek”]
© Marek Czuku