24.07.17 Gdańsk
Dojeżdżamy kolejką miejską SKM do stacji Gdańsk Śródmieście, by dostać się tramwajem wodnym na Westerplatte. Początkowy przystanek linii F5 jest przy ul. Żabi Kruk na Starej Motławie. Po drodze mijamy dwa gotyckie kościoły. Ten pierwszy – pod wezwaniem Św. Trójcy jest remontowany, więc do środka nie wchodzimy, natomiast drugi – Św. Piotra i Pawła, z wielką murowaną wieżą – i owszem, nawiedzamy, a moją uwagę zwraca szczególnie ascetyczna chrzcielnica z XIII wieku.
Tramwaj wodny to mały stateczek, mogący pomieścić 40 osób. Ruszamy o 12.25, by powoli przyglądać się zmieniającym się jak w kalejdoskopie gdańskim widokom: kamienicom, bramom, spichlerzom, mostom, nabrzeżom. Tam, gdzie wąska Motława wpływa do Martwej Wisły, tworzy się szerokie morze. Na lewym brzegu rozpościera się Stocznia Gdańska, z wieloma wznoszącymi się do nieba wielkimi żurawiami. A tam statki z Archangielska, Gibraltaru, Korei, Londynu. Płyniemy w kierunku Nowego Portu. Wyprzedza nas dziarski turystyczny statek piracki. A obok, przy brzegu stoi mały, szary i smutny okręcik z nostalgicznym napisem: „for sale”. Z prawej widać już gwiazdę Twierdzy Wisłoujście, którą też planujemy zwiedzić. Na następnym przystanku, za Zakrętem Pięciu Gwizdków wysiadamy.
Westerplatte to półwysep, który uformował się w połowie XIX wieku. Przed wojną była tam polska Wojskowa Składnica Tranzytowa, której obrona we wrześniu 1939 r. przeszła do historii. Najpierw idziemy w kierunku morza, gdzie zza barierek sycimy oczy szerokim widokiem na Zatokę Gdańską. Od północy zamyka horyzont długa Mierzeja Helska. Ta niebieska przestrzeń naprawdę uspokaja. Obiekty związane z obroną Westerplatte są porozrzucane w plenerze. Robią wrażenie częściowo zburzone, skromne koszary, w których mieszkali polscy żołnierze. Powściągliwy jest też mały Cmentarzyk Poległych Obrońców Westerplatte. Usytuowano go w miejscu Wartowni nr 5, której cała załoga zginęła. Leży tam m.in. legendarny dowódca, mjr Henryk Sucharski. Natomiast w Wartowni nr 1 jest minimuzeum, gdzie oglądamy m.in. mundur majora, szablę (tę, którą Niemcy w dowód uznania pozwolili mu zabrać do niewoli) oraz przedmioty codziennego użytku, a także broń, jakiej wtedy używano. Po drodze idziemy pod monumentalny granitowy Pomnik Obrońców Wybrzeża, wokół którego porozwieszano szereg małych flag Polski, Gdańska i... Unii Europejskiej (sic). Jakiś pan pyta nas dalej, jak dojść do słupa. Okazuje się, że chodzi mu właśnie o pomnik, który ma 25 metrów wysokości.
Do Twierdzy Wisłoujście, która od wieków chroniła wejścia do portu, dochodzimy ponad dwa kilometry szosą. Przechodzimy małym mostkiem przez fosę i idziemy przez niewielki lasek. Napotykamy tam tablice informujące, że jest to miejsce chronione jako siedlisko nietoperzy. Za murami trafiamy od razu do formującej się właśnie grupy turystów pod opieką pani przewodniczki, która opowiada nam bardzo wiele ciekawych historii związanych z tym miejscem. Twierdza powstawała od XV wieku przez ponad dwieście lat. Najstarsza jest centralnie położona cylindryczna wieża, która kiedyś była latarnią morską. Ma ona 24 metry wysokości i prowadzi na jej szczyt 126 schodów (sam liczyłem). A z góry mamy piękny widok na Gdańsk i Zatokę. Wieżę otacza sieć fos i obwałowań oraz murowany fort carré – kwadratowa budowla obronna. Z ciekawostek dotyczących życia załogi warto wspomnieć o tym, że żołnierze mieszkali po dwunastu w maleńkich pomieszczeniach przypominających cele. Jeśli do tego dodać, że myli się dwa razy do roku, a służba była dożywotnia, to... strach się bać. Pani przewodniczka demonstruje nam również na historycznym eksponacie, jak kiedyś obsługiwano armaty, posiłkując się przy tym fachowym słownictwem z tamtych lat. Ówczesna sztuka militarna wydaje się, mimo pozornej prostoty, bardzo skomplikowana. Chyba dlatego, że nie było wtedy elektroniki, internetu, ale i... wojen hybrydowych.
© Marek Czuku