21.05.22 Kraków
Jadę do stolicy Małopolski, by na zaproszenie krakowskiego oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich czytać w ramach Żywej Czytelni SPP fragmenty swoich dzienników „Wędrowniczek”. Gdy wysiadam na dworcu Kraków Główny, wita mnie gorące słoneczko, zdejmuję więc bluzę i pozostaję w samym tiszercie. Jak ja kocham to miasto i jak tu dawno nie byłem! Idę Plantami w kierunku Starego Miasta i dochodzę do Rynku Głównego. Mijam po drodze tłum ludzi oraz wszystkie te magiczne Kościoły Mariackie, Sukiennice, kafejki czy księgarenki. Na chwilę zatrzymuję się przy estradzie z napisem „Święto Rzemiosła”, z której dochodzą żywe, wesołe piosenki, śpiewane przez zespół folklorystyczny. Ponieważ do rozpoczęcia spotkania mam jeszcze sporo czasu, snuję się trochę po zatłoczonych uliczkach i siadam na ławeczce przy Wawelu, skąd przyglądam się przechodzącym turystom. W siedzibie SPP przy Kanoniczej podejmuje mnie Adam Kwaśny, który uruchamia łącza na laptopie, i zaczyna się transmisja online. Czytam około czterdziestu minut i tyle ma wystarczyć, bo słuchaczy nie można zamęczać.
A wieczorem po Kazimierzu oprowadza mnie niezastąpiona Bożenka Boba-Dyga. To dawne miasto, a obecnie dzielnica było przez wieki miejscem współistnienia i przenikania się kultury żydowskiej i chrześcijańskiej. Bożenka pokazuje mi oficynę kamienicy przy Berka Joselewicza 5, gdzie swój warsztat stolarski miał bard żydowskiego Kazimierza, Mordechaj Gebirtig. Z otwartego okienka sutereny, z którego unosi się pieśń poety, biorę kartkę z wierszem „Miałem kiedyś dom”. Czytam tam: „Aż przyszedł wróg i zburzył ten mój świat. / I zdeptał butem życia mego sens. / Nienawiść w sercu miał, a w oczach czarną śmierć. / Nie wiedział dom mój, jak ma bronić się”. 4 czerwca 1942 roku Mordechaj Gebirtig został, wraz z żoną i dwiema córkami, rozstrzelany przez Niemców podczas akcji wysiedleńczej z getta.
Obecnie Kazimierz to dzielnica knajpek, gdzie imprezują głównie artyści. Szukamy wolnego miejsca, o co wcale nie jest łatwo, bo ludzi tu mnóstwo. Znajdujemy w końcu niezajęty stolik. Zamawiam harirę, czyli pikantną marokańską zupę z jagnięciną, polskimi grillowanymi paprykami, przyprawami korzennymi i ciecierzycą, a do tego piwo rzemieślnicze, nie pamiętam już jakiej marki. Paluszki lizać! A po kolacji idziemy nad Wisłę, gdzie na kładce ojca Bernatka podziwiamy ekspresyjne rzeźby balansujące (wbrew prawom fizyki) Jerzego Kędziory. Wyrafinowany Krakowie – do następnego!
© Marek Czuku