copyright ©
www.wszczecinie.pl 2011
Bohaterem 10 edycji Szczecińskich Spotkań Literackich był Kazimierz Brakoniecki i jego wydana przez Wydawnictwo FORMA najnowsza książka „Dziennik berliński”.
Po spotkaniu zaprosiliśmy autora do podzielenia się z Czytelnikami naszego portalu refleksjami na temat jego twórczości.
Katia Salak: Czy pomysł na książkę narodził się jeszcze w czasie wyjazdu stypendialnego i Dziennik powstał z rzeczywistych zapisków czynionych podczas pobytu w Berlinie czy też jest to stylizacja literacka?
Kazimierz Brakoniecki: Na czas tego krótkiego, miesięcznego stypendium, postawiłem sobie dwa zadania: regularne, skrupulatne prowadzenie dziennika, albo rozpoczęcie czegoś nowego w warunkach odmiennych od codzienności. Próbowałem zatem nowych wierszy, opowiadań, jednak nic mi nie szło. Prowadziłem notatki na bieżąco – wszędzie chodziłem z brudnopisem, który pełnił funkcję aparatu fotograficznego bądź kamery wideo, a i ja sam mam fotograficzną wręcz pamięć. Byłem ukierunkowany na zapis otaczającej mnie rzeczywistości, a że nie byłem w stolicy Niemiec po raz pierwszy, mieszałem poprzednie doświadczenia z tym, co w danej chwili mnie spotykało, co doświadczałem w Berlinie 2007 roku. Każdy dzień zakończyć zamierzałem napisaniem paru stron dziennika.
Do swojego berlińskiego notatnika powróciłem po dwóch latach – zobaczyłem w nim materiał na książkę (dziennika nie prowadziłem z zamiarem publikacji – był to zapis wyłącznie prywatny, dla mnie samego).
K.S.: Dystans czasowy spowodował, że zmienił pan koncepcję dziennika?
K.B.: Sprawdzałem cytaty, własne tłumaczenia, dopisywałem wykropkowane uprzednio końcówki; pojawiły się nowe spostrzeżenia, domówienia, dopełnienia. Zrezygnowałem z rzeczy nieistotnych dla istoty samego pobytu, z rzeczy rozpraszających, nie związanych z głównym „nurtem rozliczeniowym” (przyjazd syna czy wizyty u przyjaciela).
K.S.: Zakładam, że do pisania używa Pan klawiatury komputera... Ale wcześniej, czy „przesiadał” się Pan z ręki na maszynę do pisania a później na komputer? Czy narzędzie ma wpływ na dzieło?
K.B.: W pracy posługuję się komputerem i to dobrym – specyfika mojej pracy tego wymaga.
W latach 70. pisałem ręcznie, nie miałem jeszcze maszyny do pisania – pierwszą kupiłem w 1979 roku za honorarium, które dostałem za wydaną w marcu następnego roku swoją pierwszą książkę. Była to enerdowska maszyna, potem przyszła kolej na Łucznika. Znowuż na elektrycznej pisałem bardzo krótko, bo zaraz potem kupiłem komputer. Zazwyczaj pierwsza wersja tekstu powstawała bezpośrednio na maszynie, poprawki nanosiłem długopisem. W tej chwili gros rzeczy powstaje na komputerze, jednak najpierw musiało nastąpić
uwewnętrznienie komputera, oswojenie go do takiego stopnia, by nie był mi ciałem obcym a poddanym.
K.S.: Co inspiruje pana do pisania?
K.B.: Są różne sposoby na wzbudzanie w sobie apetytu poetyckiego, choćby wypicie kieliszka wódki. Sam czyniłem takie próby – niekiedy z powodzeniem. Jednak uważam, że upijanie się nie ma nic wspólnego z pisaniem, tworzeniem. W tworzeniu wiersza, procesie bardzo wyczerpującym, z pewnością nie pomoże nadmiar alkoholu. Dla mnie poezja jest jasnowidzeniem – wyostrzeniem zmysłów, próbą przenikania rzeczywistości.
K.S.: Piąty koniaczek - wychodzi Wojaczek?
K.B.: He, he – właśnie tak (
uśmiech). A poważnie – wszędzie chodzę z notatnikami. Bywa, że wiersze wchodzą we mnie, choć bronię się przed automatyzmem zapisu, automatyzmem tworzenia. Inspirujące mogą być również sny.
K.S.: Intrygujące jest u pana racjonalne, wręcz zimne, analityczne podejście do rzeczywistości, które miesza się z dążeniem do transcendencji, mistycyzmu.
K.B.: Jako typowy poeta jestem bardzo wrażliwym, pełnym sprzeczności człowiekiem i uważam, że rzeczywistość jest paradoksalna. Nastawiony byłem na irracjonalizmy przeróżne, moje skłonności ku temu utrudniały mi życie osobiste.
K.S.: Zatem racjonalizm jest obroną przed ciemną stroną psychiki?
K.B.: Tak, uciekam przed niepokojącymi mnie rejonami mojej osobowości.
Intuicyjność, nieświadomość, pierwotne znaczenia – to są ważne obszary materii poetyckiej. Często czuję, że to ja jestem pisany a nie, że ja piszę. Staram się nie być erudytą podczas pisania (nie lubię poezji erudycyjnej, tego całego sztafażu, który nie jest prawdziwym poszukiwaniem). Mój racjonalizm jest nauczony, wypracowany po to, by normalnie pracować, wychować dzieci – ale nie jest moim naturalnym stanem. Naturalnym była potężna uczuciowość, poddawanie się emocjom. Oziębiłem to mocno.
K.S.: Czy jest pan człowiekiem wierzącym?
K.B.: Jest to zagadnienie bardzo głębokie... Nie – jestem ateistą mistycznym. To kolejna sprzeczność we mnie, być może pozorna. W młodości szukałem aprobaty, szukałem autorytetów, ale nie znajdowałem. Byłem takim instynktownym buntownikiem: wychodziłem z jednego kościoła, wnikałem w idee i praktyki innych kościołów, religii – mam za sobą nawet krótkie pobyty w różnych klasztorach. Studiowałem historię religii, buddyzm, religie gnozy, byłem czystym ateistą, heretykiem...
Odrzucam każdą religię, która antropologizuje boga. Dlaczego? Wiele przeżyć mistycznych to przeżycia psychologiczne – to doświadczenia ludzkiego mózgu – nie są to w znaczeniu ontologicznym byty, zdarzenia realne. Mam tego rodzaju doświadczenia za sobą, ale one nie pomagają, nie zbawiają – tyle, że się wydarzyły. Po mojej śmierci nie będzie nic – jestem szczęśliwy poprzez to przekonanie, chociaż... być może szczęśliwość ta to kolejna maska, którą zakładam, aby ukryć się przed lękiem.
Boga osobowego nie mogę z punktu widzenia etycznego zaakceptować. Boga zazwyczaj pojmujemy i „realizujemy” na płaszczyźnie moralnej, a to przekłada się na przerażające, okrutne działania (vide historia), które są usankcjonowane zawsze owym powołaniem się na Boga. Taką koncepcję muszę odrzucić. Nieprzewidywalność tak pojętego Boga przeraża.
Swoją wizję świata budowałem sam, stopniowo, nie bez trudności. Ale to uczciwsze podejście.
K.S.: Wiersze nas podnoszą, my do nich równamy, dochodzimy, jakby chcąc potwierdzić, że to co napisaliśmy jest nasze, że tak czujemy. Są naszą ucieczką przed banalnością a bywamy różni w swojej codzienności: dobrzy, źli, czuli, bezwzględni. Na spotkaniu powiedział pan, że pańska twórczość jest lepsza w sensie moralnym i wartościowsza literacko/mądrzejsza niż pan sam.
K.B.: Dlatego się mówi: żyj na poziomie własnych utworów. Nie zawsze się to udaje, ale trzeba się starać – jest to, można rzec, taki mały mój dekalog.
Cała moja twórczość wynika z ogromnego lęku, z przerażenia przemijaniem, przede wszystkim śmiercią. Inaczej bym nie pisał. Pierwszy wielki strach, trauma to przeżycie związane z przyjściem na świat. A tego rodzaju problemy rozwiązuję poetycko. Tak sobie radzę z nieświadomością – ona próbuje powodować mną, gdy piszę. Niektóre wiersze mnie przerastają, niektórych nie rozumiem, nad innymi pracuję intensywnie i dość długo. Mogę rzec: moja struktura mentalna oparta jest na swego rodzaju przerażeniu.
Jeśli chodzi o moją prozę, konkretnie mam na myśli „Dziennik berliński”, to w tradycji europejskiej tego rodzaju książek jest sporo (Joyce), jednakże wyjazd do Berlina był świetną okazją, by do takiej koncepcji literatury nawiązać. Cieszę się, że wyszło, że się udało.
K.S.: Bywa pan w Szczecinie?
K.B.: W Szczecinie byłem kilka lat temu. W latach 90. dwa – trzy razy, przy okazji podróży pociągiem z Olsztyna do Berlina, przez Szczecin właśnie.
K.S.: Do zobaczenia więc być może z okazji wydania Pana następnej książki.
Kazimierz Brakoniecki
Dziennik berliński –
http://wforma.eu/190,dziennik-berlinski.html