copyright © "Nowy Napis Co Tydzień" 2021
Kilkadziesiąt wierszy obecnych w najnowszym tomiku Uty Przyboś to poezja przede wszystkim odważna, ale także odznaczająca się świeżością i bezpretensjonalnością.
W kwietniu 2018 roku przy okazji poznańskiego seminarium „Przyboś – Wiosna 2018” Uta Przyboś pytana o jej stosunek do konferencji, artykułów naukowych i analiz poświęconych twórczości jej ojca, Juliana Przybosia, odparła: „Nie jestem polonistką tylko normalnym czytelnikiem, zatem dzięki nim odkrywam wciąż na nowo Przybosia. To jest bardzo ciekawe, te różne interpretacje, analizy, choć czasem niektórych fachowych pojęć czy sformułowań nie rozumiem”.
Przy okazji wywiadu dotyczącego tamtego wydarzenia opublikowanego w serwisie uniwersyteckie.pl zadano jej także naturalne w przypadku tej poetki pytanie o to, na ile jej własna twórczość wyrasta ze spuścizny ojca i dlaczego talent poetycki obecny w jej genach objawił się dość późno. Odpowiedziała z podobną skromnością: „Nie wiem czy geny, czy talent, ale rzeczywiście zaczęłam pisać w 2004 roku. Tak po prostu postanowiłam. Poczytałam trochę wierszy, może trochę gorszych, i uznałam, że właściwie ja też mogę pisać, chociaż onieśmielenie poezją ojca było duże”.
Zarazem Uta Przyboś przyznawała, że jej język w żadnym wypadku nie jest imitacją Juliana Przybosia, że w swoich wierszach opisuje własne światy. Tak jak własne światy odmalowywała w obrazach, które tworzyła jako malarka, co wcześniej było jej główną formą działalności artystycznej. Na wejście w świat poezji zdecydowała się późno, nie tylko pochłonięta malarstwem, lecz także niepewna swoich możliwości, czemu dała wyraz w wywiadzie publikowanym w „Rzeczpospolitej”: „Im dłużej piszę, tym bardziej czuję moc słów. I odpowiedzialność za nie. Kiedyś, bardzo dawno temu, napisałam dwa wiersze i wysłałam do Paryża do ‘Zeszytów Literackich’, ale pod pseudonimem, bo nie umiałam jeszcze wtedy się odważyć na pisanie pod swoim nazwiskiem”.
Tych kilka wypowiedzi przywołuję na wstępie refleksji dotyczących tomu poetyckiego Wielostronna nieprzypadkowo. Przebija z niego obraz pewnego onieśmielenia, połączonego z poczuciem własnej podmiotowości i niezależności, a zarazem respektu wobec poezji. Uta Przyboś jest poetką świadomie prezentującą własny styl, nie nurzającym się w krytycznoliterackich analizach badaczem. To daje jej odwagę. Późny debiut sprawia natomiast, że przejawia szacunek wobec języka. Obie te cechy widać w jej najnowszym zbiorze, który jest pełen tak bezpretensjonalnej szczerości, jak i oryginalnego obrazowania, czy ciekawych tematycznych konceptów.
Zbiór ten, w którym odnajdziemy kilkadziesiąt wierszy, podzielony jest na kilka segmentów, zaś otwiera go nieprzynależący do żadnego z nich, niejako „programowy” utwór „Wielostronnie”. Warto go zacytować w całości.
„wielostronnie z konieczności (przymusu?)
łapczywego łapania znikania (stwarzania?)
chcąc nie chcąc w słowa
aż wyzwolą z wszystkiego
(los wie)?
nieskończenie wielostronną księgę rozłożyć w krąg
aż początek spotka się z końcem
strony rosnąć będą wzdłuż i wszerz promiennie
w całość
z omfalosu – grzbietu
klejem z mych kości spojone
albo stronę jedną złożyć w dziecięcą zabawkę:
niebo-piekło...
lub w k-dron polepić przemyślny
na tron”
Odczuwalna w tym wierszu jest chęć okiełznania i pochwycenia świata. W jaki sposób? Za pomocą słów, które być może mają moc wyzwalania. Choć pytanie o los postawione chwilę po tej konstatacji poddaje w wątpliwość owo przekonanie. Wprost zostaje tu wyrażona konieczność, przymus, rzeczywistość jest łapana przez poetkę łapczywie. A może jest to nie tyle jej chwytanie, co konstytuowanie przy użyciu wielostronnej księgi? Te pytania retoryczne mnożone w kolejnych linijkach dotyczą tyleż mocy słowa, co chęci ogarnięcia absolutu – eschatologicznych skrajności jak niebo i piekło. Wykorzystania słów do stworzenia konstrukcji przemyślnej, przynoszącej pewien porządek i ład, czego symbolem jest k-dron ukazany w końcowych wersach.
Takie też są późniejsze wiersze ze zbioru – łapczywe, chwytające rozmaite tematy i wątki. Opierające się często na obserwacjach dotyczących bliskiego poetce życia, ale przynoszące zarazem refleksje wykraczające poza codzienność. Wielostronne i poszukujące odpowiedzi na pytanie o moc księgi oraz słowa. Pojawią się tu utwory pełne radości i nadziei jak „Szczeniaczek entuzjastyczny” dedykowany dzieciom Uty Przyboś, w którym tytułowy zwierzak zostaje ukazany jako ekwiwalent nieskazitelności, dobra oraz spokoju. Jest „[d]opiero co powstałą formą życia szczęśliwszą”, a jego właściciele „błyszczą w jego ufnych ślepkach”.
Jednak poczucie harmonii nie jest uczuciem dominującym w tym zbiorze. Często Przyboś przywołuje obrazy śmierci, chaosu, czy wręcz apokalipsy. We „Wspominam Ginczankę” przyrównuje „główkę Kleopatry”, tragicznie zmarłej, rozstrzelanej przez Gestapo poetki, do głów jej oprawców, pełnych „burych poglądów” i gotowych do kamienowania. „Nie poprosiła o pióro // ale ulotniła się / ze skamieniałego świata” – pisze Przyboś w ostatnich wersach tego wierszu-hołdu, zestawiając poezję z brutalnością totalitarnej rzeczywistości. Wojna zresztą jest tematem, który żywo dotyka autorkę i który w jej tomie przewija się w różnych postaciach. We wspomnianym utworze mamy do czynienia z liryką intymną, choć podniosłą w wymowie. Ale Przyboś jest też poetką odważną, nieuciekającą przed pełnym goryczy pastiszem. Pojawia się on choćby w „II wojnie światowej ćpunowej”, gdzie przedstawiona zostaje skrząca się tyle absurdem, co horrorem wizja wojny prowadzonej przez niemieckich, japońskich, czy radzieckich żołnierzy (oraz ich przywódców) pod wpływem narkotyków.
„Żołnierze niemieccy lecieli na metamfetaminie na Anglię. Naród urojonych panów
ćpał od 1938 roku pastylki na radość. Kupili patent od Japończyków.
Zaczął się ubaw po pachy.
Doktor Morel już od rana szprycował Hitlera. Dwubiegunowy ćpun miał pałer
żeby wrzeszczeć na wiecach”.
We fragmencie tego utworu nietrudno dostrzec nie tylko absurd i gorycz, lecz także wypływającą z nich pogardę żywioną wobec twórców oraz uczestników owej kawalkady nienawiści. Przyboś mówi o totalitaryzmie inaczej, choć przywołując jasne i wielokrotnie słyszane konkluzje. W jej pastiszowym sznycie nabierają one nowego, świeżego brzmienia.
Pastisz objawia się tu także przy innych tematach, choćby przy ekologii w wierszu „Koniec”, gdzie otrzymujemy katastroficzną wizję cywilizacji znajdującą swoją ponurą genezę w zapaści ekosystemu.
„ziemiorosłe nostradamusy wieszczą
koniec bo
przedpotopowość nosorożców na potencję
gibkość małp na mękę w laboratoriach
wspaniałość wielorybów na kapsułki
trombowatość słoni na wieżyczki z bibelotami
koniec
kolorowatości papug
koniec
naszej radości świata
no kurwa koniec
[...]
bez nas
może z cudnymi pchłami karaluchami paciorkowcami i prątkami
chyba żeby jaki większy meteoryt
a może sąd?”
Tu ponownie obserwujemy obraz abstrakcyjny i tragiczny jednocześnie. Zagłada przychodząca na zwierzęta przychodzi przez człowieka, a ten ekologiczno-eschatologiczny fresk staje się wyrzutem sumienia wymierzonym we współczesną cywilizację, której być może należałoby zgotować sąd. Apokaliptyczne wizje połączone z krytyką nowoczesności pojawią się także w innych miejscach, na przykład w wierszu „Facebook”, gdzie opis serwisu internetowego przybiera jednocześnie formę pokracznego i przerażającego gabinetu figur woskowych:
„na Facebooku jasno widać
skończy się świat nasz
bez gracji szyj żyrafich chropowatości słoni radości delfinów
rozszarpane widoki na bezprzyszłość
szary beton czarny asfalt
wrona spija resztkę wody przekrzywiając dziwnie głowę
poparzony orangutan z ludzką twarzą
tuli trupka swego dziecka
szkieleciki Jenmeńczyków obciągnięte ciemną skórką
[...]
czarna ropa ciągle tryska
zapisuję plastikowym długopisem
wyniszczamy co kochamy
lepka sperma bez miłości też wytryska
pół-ludziki z ogonkami”
Fragmenty tego utworu stanowią cytaty z facebookowych postów – obrazy makabry rozlewające się po sieci. Niczym ta ciągle tryskająca ropa. Sprawy tego świata, niszczenie tego świata. Czy pośród tego apokaliptycznego chaosu można odnaleźć ład? Czy może go przynieść księga?
Uta Przyboś mimo wszystko przyznaje w swoim tomiku, że choć jako poetka „zmierza na przekór”, jednocześnie „zawierza wbrew niepewności”. Laureatka Nagrody im. Cypriana Kamila Norwida z 2016 roku prezentuje w „Wielostronnej” pewnego rodzaju mistykę, zarazem pozostając przy przystępnej warstwie stylistycznej. Tak jak zaczęliśmy rozważania nad tym tomem, tak je zakończmy, konstatując, że wyraźne są w nim odwaga oraz bezpośredniość, ale także umiłowanie języka i zawierzenie mocy słów. Ostatecznie tworzy Uta Przyboś poezję w stanie czystym, zapisaną nie tyle w jej genach, co istotnie na kartach jej własnej, osobistej księgi. Wielostronnej. I z pewnością nie jest jedynie „normalnym czytelnikiem”.
Maciej Woźniak
Uta Przyboś Wielostronna – http://www.wforma.eu/wielostronna.html