copyright © www.latarnia-morska.eu 2020
Dobra książka powinna dawać czytelnikowi do myślenia. „Ukryte myśli” Romana Cieplińskiego dały mi do myślenia już przy piątym zdaniu książki.
„Wyobraźnia, która jako taka jest pewnym nadużyciem umysłu, kiedy to przekracza on granicę dzielącą teraźniejszość od przeszłości i przyszłości, kiedy to nie rejestruje i nie reaguje, na to co ‘jest’, lecz na to, czego aktualnie „nie ma” i tworzy nierealną rzeczywistość alternatywną, wytwarza – chcąc bronić się przed naporem rzeczywistości zmysłowej – przeciwciała pokus, czyli ‘apele o zachowanie cnoty’ w zbyt dużej ilości, które to niszczą wyobraźnię z natury niewinną i bezinteresowną”.
Zamyśliłem się i postanowiłem przeczytać to zdanie kilka razy. Pochlebiam sobie, że zrozumiałem je już za trzecim. Zamyśliłem się jeszcze raz i w tym zamyśleniu podszedłem do biblioteki. Sięgnąłem po zbiór esejów ks. Józefa Tischnera „W krainie schorowanej wyobraźni”. Nawet się nie spostrzegłem, jak upłynęła godzina wspaniałej lektury.
W obydwu tekstach chodzi mniej więcej o to samo. Obsesyjne zwalczanie pokusy prowadzi do nieustanego myślenia o niej, stwarzania skonkretyzowanych wizji pokusy, a w rezultacie, paradoksalnie, do podatności na nią. Wiedzą coś o tym niektórzy duchowni, którzy wobec typowego dla tego stanu ograniczenia zachowują się tak, jakby z dekalogu pozostało tylko szóste przykazanie.
Jak to jest, że tekst księdza filozofa czytałem jakby z nieco większą przyjemnością niż słowa Romana Cieplińskiego. Zamyśliłem się jeszcze raz i postanowiłem cofnąć do szkolnych czasów. A jakby tak przeprowadzić rozbiór logiczny zacytowanego zdania. Wynik przerósł moje oczekiwania. Polecam to zadanie CKE (tylko kto z maturzystów się z nim upora) a także czytelnikom Latarni Morskiej jako przednią rozrywkę umysłową na czas koronawirusowego ograniczenia aktywności poza domem. Zdradzę tylko, że jest to zdanie 10-krotnie złożone, a główne zdanie nadrzędne rozbite jest na trzy części wtrąconymi zdaniami podrzędnymi i jeszcze podrzędnymi do podrzędnych. Ufff.
Co tam jedno zdanie. Nawet Homerowi zdarzało się zdrzemnąć. Jednak po ukończeniu lektury zamyśliłem się jeszcze bardziej i przypomniały mi się słowa Skrzetuskiego o książeczce do nabożeństwa pana Podbipięty – „Wszelako w tej książce dziwne jest materii pomieszanie.”
Mamy tam bowiem rozbitą innymi tekstami na kilka części relację ze spowodowanego zawodem miłosnym wyjazdu młodego bohatera do Paryża i jego życia w skłocie punków, rozważania na temat walki dobra ze złem, anarchiz mu, coś w rodzaju reportaży z Jasnej Góry i z wycieczki do Pragi, krótkie zapiski z życia szczecińskiego środowiska dziennikarskiego ze szczególnym uwzględnieniem molestowania bohatera przez brzydką, ale namiętną koleżankę z pracy, niezwykłą opowieść o zarekwirowaniu płaczącej figury Matki Boskiej, a przede wszystkim dzieje dociekań bohatera, dlaczego jego przyjaciel Albert został „Emanuelem”, konfidentem SB.
Jednym słowem konwencja na wskroś realistyczna zaakcentowana jeszcze dwuznaczną uwagą poprzedzającą powieść: „podobieństwo do osób i zdarzeń jest czysto przypadkowe i niezamierzone”. Z jednej strony to swoisty certyfikat bezpieczeństwa wedle zasady CWD (Chroń Własną...). Przypomina notkę na ulotce informacyjnej lekarstwa: „Przeciwwskazania – uczulenie na którykolwiek składnik leku”. Jakby co, drogi pacjencie, to producent cię ostrzegał. Z drugiej strony to takie puszczenie oka do czytelnika – zgaduj zgadula, kogo ja tu ukryłem. Kim są Albert, Pasek, Grundig? Czy powieściowe Krucze Sadło, gdzie mieszka Klucha to okolica Kurowa i Siadła pod Szczecinem?
Myślę i myślę, według jakiego klucza autor zacierał lub pozostawiał tożsamości postaci swojej powieści? Obok osób ukrytych pod pseudonimami mamy szczecińskiego poetę Henryka Banasiewicza oraz malarza i poetę Romualda Macieja Klimczewskiego. Obok Leszka Balcerowicza mamy także tajemniczego Zweisteina, który ujawnił pewną listę. Po co ta maskarada?
Moje pomieszanie wzmagają dziwne informacje płynące z tekstu. Oto powieściowa Kazimiera ma trzy siostry i brata, natomiast jej ojciec ma trzy córki i syna Stanisława, który w dodatku raz ma ksywę Punkol a raz Pankol. Dlaczego w baśni Oskara Wilde skowronek śpiewał, podczas gdy kolec róży przebijał mu serce, a Majakowski napisał „Pluskwę w łaźni”. Myślę tak sobie, że to był jednak słowik, a kompilację „Pluskwy” i „Łaźni” wystawił w 1981 Teatr Współczesny w Szczecinie. Co ma wspólnego, poza kierunkiem wędrówki, najazd Cymbrów i Teutonów w 113 r. p.n.e. z wędrówką mieszkańców skłotu na południe Francji?
Nie da się uniknąć tego, że czytelnik bierze powieść osadzoną w konkretnym czasie za swoisty dokument. Na Polskę z drugiej połowy osiemnastego wieku patrzymy przez pryzmat „Ksiąg Jakubowych”. Stąd warto dbać o realia. Funkcjonariusz SB Jakub Cymerek „zanim zagłuszaczka zamieniła groźne słowa zagrażające ustrojowi socjalistycznemu i przyjaźni polsko-radzieckiej w trzaski, z Radia Wolna Europa dowiedział się, co naprawdę dzieje się w jego kraju”. Obsługa zagłuszaczki polegała na nieustannym precyzyjnym dostrajaniu nadajnika zagłuszającego do częstotliwości nadawania RWE. Nie było żadnego – najpierw słuchamy, potem zagłuszamy.
Bohaterowie jednego z wątków powieści napotykają latem 1946 roku w leśniczówce pod Stargardem trzy kobiety. „Okazało się, że są byłymi więźniarkami obozu koncentracyjnego. Wracały z Mauthausen do Łodzi, swojego rodzinnego miasta. (...) Historia ta wydała się Ireneuszowi Wiśniewskiemu – nie wiedzieć dlaczego – niewiarygodna”. I bardzo słusznie. Z Austrii do Łodzi prze Pomorze Zachodnie. Jak to mówią – wstąpił do piekieł, po drodze mu było. Tylko dlaczego za chwilę te kobiety nazwane są siostrami, jeszcze za chwilę Żydówkami i do tego przechrztami? Jakim cudem wspomniany Wiśniewski rozpoznaje nocą w piwnicy „esesmana, który w przebraniu stajennego uciekał na zachód”? Czy ojciec Alberta był Jakubem Zimmermanem z Kresów, który zaraz po wojnie zmienił się w Cymerka i wstąpił do UB, czy też może – w innej części powieści – był wojskowym?
Myślę sobie, że warto dbać o realia i spójność świata przedstawionego.
A może kluczem do zrozumienia tych zawirowań jest rozmowa bohatera z pracownikiem IPN, podczas przerwy w kwerendzie na papierosa?
„– (...) Sprawdza się po kolei wszystkich, nawet rodzinę. A potem się żałuje. A pan co tu robi?
– A ja odwrotnie: jestem tu, bo straciłem kogoś bliskiego, a nawet przyjaciela.
– Rozumiem – powiedział, wypuszczając dym jednocześnie nosem i ustami. – Chodzi o spokój sumienia...
– Nie, chcę się raczej dowiedzieć, dlaczego.
– Wątpię, by się panu udało – powiedział i zamilkł”.
Może jest tak, że nie da się niczego sensownego wywnioskować z akt zgromadzonych w IPN. Nie tylko o przyczynach nawiązania współpracy z SB. Może nawet nie wiadomo, czy ta informacje są prawdziwe.
Funkcjonariusze służb – tu zgadzam się z autorem – dzielą z diabłem jedna cechę. Kuszą i szantażują. Poza tym nie mają w sobie nic diabelskiego. To tylko ogrom doświadczeń nabytych przez pokolenia. Przecież SB to córka UB, którego spłodziły NKWD i KGB będące dzieckiem Czeka, która z kolei narodziła się z carskiej Ochrany. Co z tego, że obcej ideowo, ale jakże doświadczonej. Można tak ciągnąć rodowód do prapradziadków służących Klemensowi Metternichowi i Józefowi Fouche. I jeszcze pamiętać o wujaszku Gestapo. Zmieniły się tylko środki techniczne. Natura ludzka jest niezmienna. Jedni się boją ujawnienia ciemnych kart życiorysu, a rodzaj tych kart i wielkość lęku zależą od osobistego kodeksu moralnego. Inni pragną dóbr tego świata bardziej niż Ezaw miski soczewicy. Jerzy Kulej, wielki ringowy twardziel powtarzał, że nie ma bokserów odpornych na ciosy, są tylko źle trafieni.
Czy jest możliwe, że zwerbowano licealistę Alberta, by śledził swojego kolegę, założyciela Ruchu Ukrytych Myśli, organizacji w gruncie rzeczy szczeniackiej? Możliwe. Tamta władza bardzo źle patrzyła na każde oddolne organizowanie się społeczeństwa.
Czy możliwe, że licealista Albert dał się zwerbować w zamian za obietnicę kariery w telewizji? Możliwe. Wygląda na to, że został dobrym dziennikarzem, więc jego pragnienie było dobrze podbudowane talentem.
Czy to możliwe, że Albert, gdy mógł zatrzymać przy sobie ukochaną kobietę tylko za cenę pełnego ujawnienia – siebie jako TW „Emanuela” i jej jako prostytutki, wybrał samobójstwo? Możliwe, bo słaba psychika była jednym z czynników decydujących o zwerbowaniu.
Bohater powieści co rusz odkrywa w swoim otoczeniu byłych TW i nie może się nadziwić, że to tacy pozytywni ludzie. Takie rozdwojenie to, jak się zdaje, szczególna cecha żyjących w PRL. Nie wiemy przecież, jak prywatnie zachowywali się ci, którzy tłumnie krzyczeli – „Edward” albo „Wiesław” i dźwigali transparenty – „Młodzież z partią”.
Bardziej od byłych TW obecnych wśród nas zastanawiają mnie ludzie mówiący z ledwo ukrywaną satysfakcją – „A wiesz, że on był TW”.
Myślę sobie, że niektórzy z tych demaskatorów są po prostu zazdrośni. W końcu werbunek był swoistą nobilitacją. TW to był ktoś ważny w swoim środowisku, ktoś, kto dużo wie. Dziennikarskie, artystyczne, naukowe czy duchowne leszcze i płotki nie miały co liczyć na takie wyróżnienie.
A może to poczucie niedowartościowania, trochę jak w powiedzeniu – „Trzynastego grudnia spałem do południa.” Żal, że nikt nie kusił, nie szantażował. Wtedy dopiero można by pokazać niezłomność i siłę charakteru. Dziwnym trafem przychodzi mi na myśl zaskoczenie uczniów, którzy po lekturze „Kamieni na szaniec” powiedzieli nauczycielce – „A pani to by nikogo nie wydała” i usłyszeli w odpowiedzi – „Nie wiem. Nikt tego nie wie.”
Myślę sobie, ilu to TW kręci się teraz wśród nas i wcale nie mam na myśli wtyczek w świecie przestępczym. Służby działają nadal, tylko pod innym szyldem.
„Ukryte myśli” Romana Cieplińskiego dają do myślenia na różne sposoby. I dobrze, że na różne.
Stanisław Szwarc
Roman Ciepliński Ukryte myśli – http://www.wforma.eu/ukryte-mysli.html