copyright © https://sztukater.pl 2023
Jeden dzień na Ziemi to nie tylko polityczny koniec świata, ekonomiczne apokalipsy i towarzyskie skandale. To przede wszystkim codzienność maluczkich, ludzi żyjących w osiedlach z betonu, małych miasteczkach, wsiach, albo wręcz na marginesie życia. W miejscu, jak to opisane w „Trocinach”, „o którym, wydawało się, zapomniał Bóg i zapomniała historia”.
Wiadomo, jak trudno wkraść się w łaski takich zamkniętych enklaw, gdzie wszyscy znają się z dawien dawna i nowa osoba od razu rzuca się w oczy. Niekiedy, by zostać zaakceptowanym, trzeba zrobić coś, czego nie da się później zapomnieć po żadnej ilości kieliszków siwuchy. Bo to nie są grzeczne opowiastki, o rajskim życiu w bliskości natury. Ludzie tutaj, jak wszędzie, chcieliby pozbyć się balastu rodzinnych tragedii, o których przypominają im rzeczy – niemi świadkowie, których żywot jest dużo dłuższy niż człowieka i które mogą przenosić strach i duchy minione między kolejne pokolenia.
Co zaskakuje w tych króciutkich opowiastkach? Ich narracyjna różnorodność. To nie tylko po prostu opowiadania. Jedne to przypowiastki, inne, erotyczno-ironiczne komedyjki, kolejne zaś to delikatne studium dojrzewania, gdy zawstydza i jednocześnie fascynuje odkrywana fizyczność i pożądanie, o którym nie ma komu opowiedzieć, można rozmawiać tylko z sobą samym. Wchodzenie w dorosłość, jako etap życia bodaj najważniejszy, autor rozpatruje tutaj w różnych aspektach i konfiguracjach. Nie tylko budząca się seksualność, ale i sprawczość człowieka, jego destrukcyjna siła, jeśli „pomyli” mu się rzeczywistość prawdziwa z tą wyimaginowaną, albo jeśli zechce wziąć w swoje ręce boskie uprawnienia, by rozdawać ludziom karty życia lub śmierci. Problem nienormatywnej seksualności, szczególnie w małych społecznościach rodzi prawdziwe dramaty, czego przykłady także tutaj ujrzymy.
Mamy przed sobą pijaczków spod wiejskiego spożywczaka, niczym w „Ranczu” wysiadujących na ławeczce spijając piwko po piwku, przewinie się miejscowy głupek-maskotka, dobra dusza, pomiatana przez większość, są gospodarze umilający sobie po całodziennej robocie czas grą w tysiąca i grupka miejscowych łobuzów, którym nikt nie podskoczy. Krótka forma pozwala na wzmożenie intensywności przekazu, nasycenie zdań, zagęszczenie emocji, ekstrakt treści w esencji słów, bogaty minimalizm. Autor nie eksperymentuje ze słowem, pisze w sposób prosty, wyrazisty. Pod zdaniami jednak czuć drugie dno, jakby sarkazm, czasem zaś czuły śmieszek albo też gniewny bulgot z głębi gardła, stłumione oburzenie. To tekst pełen znaczeń, za każdą opowieścią kryją się nie tylko losy jej bohaterów, ale też historie wielu im podobnych, prawdziwych nas. Bo to maleńkie powszedniości nasze, codzienne potyczki z istnieniem, drobiny, incydenty składające się na tygodnie, miesiące i lata. To życie i śmierć tuż obok siebie, nieuchronność tej drugiej i zarazem złość na to, że chcesz, czy nie, zawsze przychodzi nie w porę.
Charakterystyczne dla autora krótkie, oczywiste zdania, czynią te sytuacje niepowtarzalnymi w ich dziejowej powtarzalności i chwytają za gardło, każąc przyjrzeć im się z największą uwagą: „Ojciec umierał powoli. Całe lata patrzyłem, jak ojciec umiera; na początku broniłem się przed tym, jak przed dotykiem rozgrzanego żelaza, no bo jak to: mam patrzeć, jak ojciec umiera? Ale szybko okazało się, że on umiera, nie zwracając uwagi, czy ja na to patrzę; że on umiera po prostu, więc i ja po prostu zacząłem patrzeć”. Niby nic specjalnego, wielkie mi coś... ale jak to brzmi, jak wwierca się w myśli, jak w nie zapada...
Moc tego przekazu tkwi w jego prostej bezsprzeczności, w ascetyzmie i skromności. Autor pisze o czymś, czemu nie sposób zaprzeczyć, z czym nie da się dyskutować. Więc nie dyskutuje, tylko stwierdza fakty. I to jest najbardziej uderzające. Cały następujący później opis procesu degradacji ludzkiego ciała, ubywania sił, zanikania człowieka, czekanie na to, co nadejść musi, drobne czynności, niezborne ruchy, to wszystko unosi się w gęstej ciszy, spowalniającej czas i otulającej niczym wata materię. To powolne oswajanie odchodzenia długo ze mną zostanie.
Dobre pióro nawet z kilkunastu minut spędzonych w tramwaju z zupełnie obcymi ludźmi może stworzyć pasjonujący i zabawny portret miejskiego życia, a z rutynowej wizyty kominiarzy wywiedzie uniwersalny przekaz.
Jak to bywa z opowiadaniami, tu także nie wszystkie są równie dobre. Rozczarowanie przynoszą zbyt oczywiste lub zbyt umoralniające zakończenia, jak w przypadku tekstu „Ręka ojca”. Warto pokładać w czytelniku więcej zaufania, wszak z pewnością potrafiłby dojść do własnych wniosków. Zdecydowana większość to jednak udane, a nawet zaskakująco dobre opowieści.
Doris
Tomasz Dalasiński Dzień na Ziemi i 29 nowych pieśni o rzeczach i ludziach – http://www.wforma.eu/dzien-na-ziemi-i-29-nowych-piesni-o-rzeczach-i-ludziach.html