copyright © www.latarnia-morska.eu 2020
„Rozmawialiśmy o czymś, co tworzyło iluzję czasu bez granic, życia po ostateczne spełnienie. Ale czas jest jakością fizyczną i ma swoje granice.
Henryk Waniek o rozmowie z Witoldem Szalonkiem”
„(...) po południu minister odpowiedzialny za transport lotniczy zamknął wszystkie aeroporty. (...) w czwartek opuszczenie domów stało się niemożliwe”.
„Miałem tego powyżej uszu już po kilku dniach kwarantanny”.
„(...) telewizja, nasza powszechna alma mater”.
„Buraczek był czarodziejem w branży mediów. (...) A przecież pięć lat temu nikt by się nie spodziewał, że tak poszybuje (...) Newsy Buraczek miał własne. Gdy potrzebny był jakiś skandal finansowy i/lub seksualny, akcja militarna lub dyplomatyczna wizyta – specjaliści Buraczka potrafili to zrobić w trymiga. Zatopić statek wycieczkowy, rozbić pasażerski samolot, proszę bardzo. Nawet lądowanie na Marsie. W studiach TVA wszystko to robiono dokładnie według jego wizji. W TVA wszystko kręciło się najlepiej, jak to tylko możliwe. Bo też Buraczek płacił najlepiej. W każdym razie nikt nie narzekał”.
„[Reklamy] w istocie służyły do kreowania rzeczywistości lepszej niż ta rzeczywista”.
„Da sobie Buraczek radę i cały ten zarząd nie jest w istocie potrzebny. (...) Uczestnictwo sztabu w zarządzaniu było jednym z tych pozorów, jakimi Buraczek wymachiwał w ferworze interesów. Decyzję oczywiście podejmował sam. Sam je zatwierdzał i nikt nie śmiał pisnąć. Z jakichś powodów czuł się jednak lepiej, mając u boku tę gromadkę miglanców (...) Godzili się na to, skoro nikt inny nie płaciłby im tak suto i regularnie”.
„Bo milionowe budżety to nie są przelewki, a szczególnie ten nieustający zalew mamony. (...) Niektóre [walizy dolarów] sobie zabierał, wiedząc, że i tak nikt się nie doliczy”.
„Reforma to najlepszy czas na lewe interesy”.
„Regularnie i coraz częściej podnoszą się protesty przeciw bankructwom i likwidacji narodowych obiektów przemysłowych. (...) – wszystko szlag trafia”.
„Jest to oczywiste redukowanie roli państwa do poziomu piaskownicy. Czy to możliwe? Nie wiem. Ale tak się dzieje. Kraj niebezpiecznych idiotów i biednych ludzi, którym można wmówić każdą bzdurę”.
Tak to już jest, że każdy czytelnik zatrzyma się dłużej przy innych fragmentach książki, co innego zwróci jego uwagę. Mało tego, zdania wyjęte z kontekstu zaczynają dla niego żyć własnym życiem, pewnie nie zawsze zgodnie z tym, jak autor wyobrażał sobie swojego wirtualnego czytelnika. Na odbiór tekstu nakładają się przecież różne uwarunkowania, a intencje autora są tylko jednymi z nich. Dlatego nieuleganie pokusie konfrontowania tego, co tu i teraz, z zapisem notatek dotyczących dekady 1994-2004, wydaje mi się niemożliwe, zwłaszcza w aktualnej sytuacji społeczno-politycznej, kiedy decyzje rządzących są co najmniej kontrowersyjne (kontrowersyjne to, według mnie, najbardziej eleganckie, eufemistyczne określenie). Bo nie tylko cytaty, od których rozpoczęłam swoje rozważania o utworze Henryka Wańka, ale także niejako automatycznie nasuwające się analogie z czasem około dwie dekady późniejszym każą zwrócić uwagę, że „Kobiety trzymają się mocno” (czego dowodem we wspomnianym przez autora przypadku jest to, iż „jedna kobieta zorganizowała wystawę ich dzieł kilku innym kobietom”). Zatrzymują i przy spostrzeżeniu dotyczącym „tajnego aneksu do ustawy o ochronie zwierząt: Wzywa się tam szczególnie wrażliwe serduszka, by głosowały za projektem ustawy, a szczególnie za tym punktem, gdzie zakazuje się rytualnego uboju”. Czy wreszcie powodują przeskok myśli przy opisie zmian krajobrazowych, kiedy, jak pisze Waniek, postęp cywilizacyjny wymusił „emblematy nowej świętości – przekaźnikowe maszty telewizyjne, nadajniki telefonii komórkowej i anteny radiowe”. A dzisiaj powiemy: dołączą do nich maszty na biało-czerwone flagi, które mają być zbudowane w każdej gminie dla upamiętnienia zwycięstwa Polaków w Bitwie Warszawskiej 1920 roku, drobnym drukiem: zbudowane z funduszu covidowego w środku szalejącej pandemii.
„Takie właśnie jest sanctum naszego czasu” – gdyby raz jeszcze zacytować Wańka i przenieść jego słowa w inne realia.
Czytając „Notatnik i modlitewnik II” można by zestawiać opisane sytuacje z aktualnie realnymi, „grać” z autorem, tak jak on „gra” z czytelnikiem, lub naiwnie zżymać się, że historia niczego nie uczy. Można by – i od tego, co najbardziej mnie tu i teraz uwiera, zaczęłam – jednak zawężenie tekstu Wańka do tychże zestawień byłoby dla autora bardzo krzywdzące.
Ważne w utworze jest bowiem nie tylko to, co opisuje, ale i jak opisuje. Wskazówkę daje autor już w tytule: będą to notatki i modlitwy. Kompozycja przypomina więc wskrzeszenie dawnej księgi domowej, zawierającej opisane zdarzenia polityczne, osobiste, anegdoty, dykteryjki etc., słowem – zbiór teksów różnych, jeśli chodzi o zakres podejmowanych tematów, wykorzystanie gatunków literackich, styl i język. Las rzeczy. Mało tego. Silva rerum jest z założenia zbiorem otwartym, dlatego nic nie stoi na przeszkodzie, aby nowe teksty dopisywać, co też Waniek czyni, numerując kolejny zbiór. Recenzując poprzedni tom „Notatnika i modlitewnika drogowego” Anna Łozowska-Patynowska zwróciła ponadto uwagę, że „sposób wypowiedzi zastosowany przez autora tekstu przedstawia się jako realizujący figurę rozpleniającego się na różne strony kłącza, jak u Deleuze’a, czasami nawet rozrastającego się w nieskończoność”. A jeśli tak, to wbrew ironicznemu zakończeniu drugiego tomu: „Już koniec? Dlaczego taki szybko? – myśli umierający”. Może ukaże się tom kolejny.
Kompozycja utworu przywodzi mi na myśl także technikę kolażu. Henryk Waniek, również malarz i grafik, uprawiający malarstwo metaforyczne z pogranicza symbolizmu i surrealizmu, łącząc różne techniki plastyczne, nie mógł być nieczuły na łączenie różnych technik pisarskich. Mamy więc w Notatniku... krótkie anegdoty z wyeksponowanym wątkiem autobiograficznym, opisy przyrody, modlitwy-nie modlitwy, sprawozdania z wydarzeń, senne, surrealistyczne wizje, filmowe kadry, odpowiadające im zapisy myśli, bliskie aforystycznej trafności, a także wątek sensacyjny, kryminalny nawet. Skleja on wszystkie „rozdziały”, pojawiając się co naście stron, trzymając czytelnika w napięciu: czyja ta oderwana noga, kim jest trup, znikające części ciała, kto stoi za zbrodnią itd. A wszystko po to, żeby zamącić czytelnikowi w głowie. Zamącić i wrzucić w rozważania już na serio, zakotwiczone w opisach konkretnych zdarzeń, spotkań i osób.
Można w zbiorze „notatek” Wańka wyodrębnić trzy główne grupy bohaterów wspomnień. Pierwszą z nich będą na pewno jego przyjaciele, znajomi, też osoby znane z życia politycznego, kultury. Nie pokuszę się o wymienienie wszystkich (przydałby się indeks, ale czy indeks może dopełniać silva rerum?), wystarczy powiedzieć, że to nazwiska znane z różnych dziedzin sztuki (uwieczniony został m. in. Kazimierz Kutz, Tadeusz Kijonka, Henryk Mikołaj Górecki, Andrzej Urbanowicz, Andrzej Titkow, Zdzisław Beksiński, Janusz Kondratiuk, Adam Zagajewski, Krzysztof Czabański, Andrzej Czeczot, Witold Szalonek, Christian Skrzyposzek, Wiesław Myśliwski, Stefan Friedman, Andrzej Urbański (jako szef Pegaza) i polityki (m. in. Tadeusz Mazowiecki, Lech Wałęsa, Leszek Balcerowicz, Hanna Gronkiewicz-Waltz), filozofowie obok kanonizowanych. A wszyscy oni przefiltrowani przez umiejscowienie ich w jakimś zdarzeniu/kadrze, poddani subiektywnym osądom autora „Notatnika”...
Drugą grupę stanowią osoby, których Waniek nie przestawia z nazwiska, ale ich wizytówką staje się albo określenie pełnionej funkcji, jak w przypadku profesora Tadeusza Sławka [„Kapuściński opowiada jej (Barbarze Skardze) podniecony o tym, że na uniwersytecie w Katowicach rektorem jest hippis. Próbuję ten pogląd sprostować, ale argument długich włosów jest nie do przezwyciężenia”], albo wystarczy lakoniczne stwierdzenie „mój znajomy, profesor antropologii, nowojorski adwokat” czy po prostu jakiś „facet”.
Osobną, niemałą grupę tworzą postaci/sytuacje wpisujące się w credo Wańka: „Wierzę w rozmaite prawdy półprawdziwe, baśniowe realności, iluzje, które się kiedyś sprawdzają lub nie. Lecz dopokąd są – są wszystkim”. W ten kontekst można umieścić te części „Notatnika”..., których „akcja” dzieje się zgodnie z wyznaniem autora: „Wyobrażam sobie tylko, jak mogło być naprawdę. Ale kto by wierzył moim wyobrażeniom?”.
Czy da się te różne techniki pisarskie, fragmentaryczność wątków skomponować tak, aby czytelnik nie miał poczucia przypadkowości, niespójności myśli. Waniek udowadnia, że można. Lepiszczem jest autor-narrator w roli komentatora, obserwatora, uczestnika, a uogólniając – homo viator. Przekonujący, że sensem życia jest bycie w drodze, idący/jadący na spotkania, ze spotkań, w ruchu, do ludzi, przyrody, przed siebie. I jeśli w jakimś momencie nie jest to podróż w realnej przestrzeni, to w głąb siebie, we wspomnienia, w wyobrażenia. Sceny, obrazy, nakładające się na siebie w formie palimpsestu (częstym zabiegiem jest tu wykorzystanie asocjacji) albo wybijające się z tła, prześwietlające sobą wszystkie inne.
„‘Nigdy nie zapomnę pojedynczego drzewa na szczycie wzgórza, w rozległym polu, na które patrzyłem codziennie z pociągu, jeżdżąc przez wiele lat do Oksfordu’. Tak pisze Aldous Huxley (...) i w ten sposób wystawia pomnik pewnemu rodzajowi obrazów, kiedyś i gdzieś pochwyconych i zostających w nas na zawsze. Każdy ma takie drzewo lub jego ekwiwalent; codzienne dojazdy do takiego Oksfordu, jaki jest mu pisany – dożywotni bagaż obrazów i obrazków. Jest ich wiele więcej niż myślimy. Wrzucone w pamięć wiodą własny żywot za jej kulisami. Czasami zaskakują nas stamtąd – nagle wyłania się jakiś zachód słońca w Pietra Ligure sprzed dwudziestu lat. (...) Składamy się z samych takich obrazków. To znaczy, nasza dusza się składa. Pamięć. Czy coś tam jeszcze jest poza nimi? Jak organizm z komórek, a one ze związków chemicznych i tak dalej, umysł zbudowany jest z tych zobaczonych drobinek. Spożywamy je tak, jak – nie myśląc o tym wcale – oddychamy, pijemy wodę, przełykamy chleb. Nasza dusza oddycha obrazkami i obrazami. Buduje z nich siebie, to znaczy nas, którzy cali jesteśmy z naszego obrazka powszedniego”.
Henryk Waniek – pisarz zdominowany przez malarza, malarz zdominowany przez pisarza – każe mi zatrzymać się w tym miejscu książki. Jest ono dla mnie kluczem do odczytania Notatnika..., w którym przeszłość rzutująca na teraźniejszość, sytuacje realne i niematerialne (ale znaczące, mityczne) określają tożsamość człowieka, jego system wartości. Anna Łozowska-Patynowska (w recenzji pierwszej części „Notatnika i modlitewnika drogowego”) między innymi w tym zakresie znajduje wiele podobieństw z prozą poetycką Schulza. A sam Waniek konkluduje: „No jasne, że to z myślą o mnie napisał w ostatnich zdaniach ‘Sanatorium pod klepsydrą’ ten zacny człowiek z Drohobycza”.
„Notatnik”... zawiera też, jak podpowiada pełny tytuł tomu, modlitwy. Jest ich zaledwie kilka, jednak trudno doszukiwać w tych tekstach spełniania norm gatunkowych. Są to raczej utwory naśladujące modlitwę. Za ich pośrednictwem Waniek podejmuje próbę oswojenia świata, z którym nie do końca się zgadza. Bo skoro to i owo go uwiera, to chce chociaż zwrócić uwagę „sił wyższych” („Modlitwa do kosmosu”) na biedny los tych na dole-padole. Bo jeśli oni ciągle zajęci są patrzeniem wstecz, wypatrywaniem początku, to „kosmos” powinien o nich zadbać, dbając o siebie:
„Nie rośnij tak szybko
Zwolnij, odpocznij, pomyśl
Daj złapać oddech biedaczkom
Wypatrującym twego początku.
Nie spiesz się do swojego końca.
Amen”.
Mamy też żart z żarliwą prośbą: „Modlitwę dla K.L. o główną wygrana w kumulacji totolotka” czy „wielkie modlitewne słowa świętego herezjarchy J. Ficowskiego”: „Wielkiego odpoczynku / nie dawaj mu Panie // on jeszcze nie chce spocząć” (...). Najkrótsza (jej tytuł jest dłuższy od treści) jest „Modlitwa do Powietrza, Ognia, Wody i Ziemi”. Po prostu: „Wiej!/ Płoń! / Płyń! / Trwaj!”. Waniek bawi się słowem poetyckim. I to jak zręcznie. Z kolei zamieszczając modlitwę „Prayer, / O God (...) Amen (tłumaczenie w toku)” bawi się z czytelnikiem.
Tych kilka krótkich prób poetyckich pokazuje możliwości Wańka i w tym obszarze literackim. Dlatego z takąż świadomością trzeba by czytać i te fragmenty, w których zapewnia jako twórca: „Początkowo miało być tych wierszy tylko 100. Ale gdy przyszło do pisania to zatrzymałem się dopiero przy pięćsetnym, a dokładnie przy pięćset czterdziestym drugim – i poszedłem zrobić sobie herbatę. Widząc więc, że nie święci lepią garnki, dopisałem resztę (...) Mogę na przykład przygotować zbiór 12 000 wierszy, bo wydaje mi się, że sens poezji rozumiem dobrze. Jak i te, w których zapewnia jako odbiorca: Do poezji mam stosunek ostrożny. Wchodzę jak na pole minowe. Bo nigdy nie wiadomo. A właściwie wiadomo, że w pewnej ilości przypadków żałuję, że się wyprawiłem dalej niż za stronę tytułową”.
Życzyć by sobie trzeba, żeby wszyscy twórcy mieli taki dystans do siebie i tego, co robią.
I – co nie mniej ważne – tak sprawnie operowali narzędziami właściwymi dla sztuki, którą uprawiają.
Z tego też powodu język Wańka – jego „jak” – uwodzi mnie chyba najbardziej. Autor znalazł środki, aby zdarzenia dawne i aktualne przefiltrować przez naiwne zadziwienie, bo tylko ono – ukazując świat w krzywym zwierciadle – zbliża nas do zrozumienia, oswojenia czy pogodzenia, do poszukiwania sensu.
Kiedy Waniek zamienia pędzel na pióro, znajduje inny sposób wyrażania myśli, estetyki, równie przekonujący. Maluje świat z dużym poczuciem humoru, z ironią, czasami szyderstwem, prześmiewczo, gorzko, raz wykorzystując pure nonsens, innym razem żonglując absurdem. Dla przykładu:
– „Obserwujemy z kolegą Raczkiem sytuację i dochodzimy do wniosku, że jeśli sprawy włoskie będą się dalej toczyć w tym kierunku, trzeba będzie Watykan przenieść do Polski. Jesteśmy za tym jak najbardziej. Watykan można umieścić we Włochach, czyli w jednaj z najzacniejszych dzielnic Warszawy. – W rozdziale Z motyką na Rzym i z morsem na Waszyngton (niektóre rozdziały są opatrzone tytułami)”.
– „...na Słowacji też jest sporo wierzących, ‘chociaż nie tyle co w Polsce. Bo u was to jest ich 150%’. Takie jest to ich poczucie humoru. U nas nie do pomyślenia. – Refleksja autora po słowach burmistrza Żylina na uwagę dotycząca budowanego tam kościoła”.
– „‘Proletariusze wszystkich krajów łączcie się’ Mój znajomy przerobił to hasło na krótsze i prostsze: ‘Owsiki, trzymajcie się kupy!’ – Reakcja autora na usuniecie z Trybuny Ludu znanego hasła”.
– „Gruba kreska w ciągu ostatnich kilkunastu dni schudła tak bardzo, że jej prawie nie widać”.
– „Gdy profesor minister Dupek już był profesorem (a przynajmniej tak się do niego zwracano), ale jeszcze nie ministrem, zdarzyło mu się napisać pół książki, z czego dwie trzecie pożarły myszy”.
– „Canal+ nie ma do mnie dostępu. – Kiedy autor lapidarnie usprawiedliwia nieobejrzenie polecanej audycji”.
– „Linde dał Buraczkowi do zrozumienia, że jednak Rybka przybył i jest już na miejscu. Co prawda w kawałkach, ale na tym właśnie polega pars pro toto. – Zakończenie wątku kryminalnego (no prawie zakończenie, jako że Buraczek był z łaciną na bakier)”.
– „całun mnie / całun mnie mocno / całun mnie mocno spowija od głowy do stóp. – wykorzystanie podobieństwa fonetycznego w przeróbce meksykańskiej piosenki (rytm tanga) Bésame mucho (tłum. całuj mnie mocno)”.
– „A pejzaż wokół jak po gruntownym striptizie. Nagość gór i w ogóle wszystkiego”.
– „Żył skromnie. A w każdym razie niczym się nie chełpił, więc może z tym zamkiem nad Loarą to była nieprawda. Najwyżej kilka apartamentów – w Krakowie, Radomiu, Szklarskiej Porębie i gdzieś tam jeszcze (...) Buraczek to wiedział, a nawet mu trochę zazdrościł. Też chciałby żyć skromniej. – I jakże tu nie pomyśleć: złote a skromne”.
– „Zoolidarność International – tytuł rozdziału dotyczącego śmierci z głodu ostatnich dwóch zwierząt (niedźwiedzi) w sarajewskim zoo. Pracownikom zoologu nie udało się dotrzeć z pokarmem dla misiów, jako że linia frontu przebiegała w odległości 100 metrów od klatki. W polskim zoo taka rzecz byłaby nie do pomyślenia, ponieważ linie frontu przebiegają zawsze w pobliżu klatek z ludźmi. Natomiast nosorożce, koczkodany i pawie są w bezpiecznym miejscu, pod fachową ochroną i dobrze odżywiane. W szczególnych przypadkach potrafią nawet wyżywić się same”.
To tylko wybrane przykłady, których w tekście Wańka jest dużo – wprowadzają ekspresję, zdradzają emocje autora. Jego zabawę z konwencjami. Co ważne, pisząc o swoim przeżywaniu świata, o swoich odczuciach wobec tego, co tu i teraz, lub tego, co tam i kiedyś, tak naprawdę kreśli sytuacje zdążające do uogólnień. I jeśli ich nie zapisuje wprost (i dobrze), to zapisują się one w odbiorze. W ten sposób powstają miniaturowe „traktaty”. Nie we wszystkich „notatkach” przekonuje mnie autorski komentarz, ale nie o to przecież chodzi. Znaczeniowo utwór zawsze otwarty jest na przewartościowania, a odbiory komplementarnie się uzupełniają. Zarówno autor jak i czytelnik są partnerami dialogu. Mam świadomość, że moje czytanie „Notatnika”... jest tylko jedną z możliwych lektur, bez pretensji, że najbardziej zbliżoną do oczekiwań autora. Wszak każdy z nas ma inne doświadczenia (m.in. kulturowe, środowiskowe, historyczne), inną wrażliwość, dlatego – aby przekonać się, co w swoich uwagach o tekście Wańka zmarginalizowałam, co dowartościowałam nadto, a co swoją interpretacją przekłamałam – trzeba sięgnąć do oryginału, aby „Notatnik i modlitewnik drogowy II” uzyskał kolejne życie w kolejnym czytaniu.
Zamiast podsumowania:
„Choć może tego po mnie nie widać, jestem Chińczykiem z dziada pradziada i pragnę wreszcie na ziemi przodków odetchnąć od Polski. Tak abym na równej stopie mógł spotkać się z Amerykaninem Czeczotem jako Chińczyk Waniek w europejskiej Warszawie, aby bez emocji dyskutować o galimatiasach polityki lokalnej. Dyskutując po chińsku uchronimy się od różnicy poglądów. Ale na razie piszę jeszcze po polsku”.
Anna Krasuska
Henryk Waniek Notatnik i modlitewnik drogowy II – http://www.wforma.eu/notatnik-i-modlitewnik-drogowy-ii.html