copyright © www.elewatorkultury.org 2013
Krzysztof Niewrzęda od lat pozostaje w czołówce pisarzy współczesnych w Szczecinie, ale i w Polsce. Wszystko to mimo iż zabiera głos w sprawach niewygodnych i kontrowersyjnych. Taka też jest nowa powieść Niewrzędy pt. „Zamęt”. O nowej książce i nie tylko rozmawiamy z pisarzem.
Krzysztof Lichtblau: Skąd pomysł na bohatera socjologo-terapeutę?
Krzysztof Niewrzęda: Zdecydowała o tym ironia, która wyraziście się ujawniła w „Zamęcie” i wprowadziła do niego całą masę elementów humorystycznych. Początkowo sam nie wiedziałem, że tak będzie. J Chciałem napisać powieść, której bohaterem byłby ktoś, kto mógłby uchodzić za potencjalnego przedstawiciela ruchu Oburzonych. Ktoś, dla kogo w naturalny sposób postulaty tego ruchu byłyby bliskie. A wiadomo, że wśród Oburzonych najistotniejszą rolę odgrywali tak zwani absolwenci bez przyszłości. To oni podchwycili przecież jako pierwsi idee Stéphane Hessela i zaczęli je rozpowszechniać. I to oni jako pierwsi zaczęli się domagać pogłębienia demokracji oraz sprawiedliwego podziału dóbr. Począwszy od hiszpańskich Indignados, którzy, w maju 2011 roku, masowo demonstrowali przeciwko dyktatowi banków, upartyjnieniu państwa oraz społecznemu wykluczeniu, aż po Stany Zjednoczone, gdzie powstał ruch Occupy Wall Street. Bohater „Zamętu” musiał więc być absolwentem bez przyszłości. A że w tej powieści (w przeciwieństwie do powieści, które wcześniej napisałem) bardziej interesował mnie sposób funkcjonowania społeczeństwa niż jednostki i badaczem tego społeczeństwa – w dodatku wiarygodnym – miał być główny bohater (ponieważ to on jest jednocześnie narratorem „Zamętu”), musiał więc również być socjologiem. J Terapeutą natomiast został dlatego, że uległ prześmiewczemu charakterowi powieści. Można nawet powiedzieć, że mnie tym zaskoczył.
K.L.: Terapeuta, wróżka, loteria to dla mnie klasyczne spamowe sms-y. To jest głos współczesności?
K.N.: Po części tak, ponieważ głos współczesności to szum informacyjny, z którego coraz trudniej wyodrębnić to, co istotne, prawdziwe, nienarażające nas na błędne wnioski i decyzje. Szum, w którym plącze się to, co jest ważne i autentyczne, z tym co jest kłamliwe, komiczne, czy wręcz idiotyczne. I takie właśnie spamy są tego dowodem. Są dowodem tego, że panuje zamęt, w którym najnowsze techniki komunikacyjne służą do formatowania konsumentów i manipulowania nimi oraz do bombardowania wszystkich złudnymi obietnicami, ofertami bez pokrycia oraz ogłupiającymi i fałszywymi treściami.
K.L.: Pamiętam jak cztery lata temu jeden z wykładowców (który często wyjeżdżał do krajów zachodnich) zapytał naszą grupę (ok 35 osób) co oznacza skrót FB. Uwierz mi, nikt mu wtedy nie odpowiedział. A dziś? Czym jest FB, albo w ogóle portale społecznościowe?
K.N.: To mniej więcej takie pytanie, jak: czym jest życie? No bo, portale społecznościowe stały się jego ogromną częścią i są odzwierciedleniem tego kim są i czym się zajmują ich użytkownicy. Ze wszystkimi swoimi wadami i zaletami. Dlatego tak wiele uwagi poświęciłem w „Zamęcie” Facebookowi. Można powiedzieć, że jest on sferą, w której, w dużej mierze, toczy się akcja tej książki. Ale, czy opowieść o przedstawicielu pierwszego zglobalizowanego pokolenia mogłaby się toczyć poza Facebookiem, skoro tam właśnie prowadzi się obecnie nocne, nierzadko międzykontynentalne rozmowy i zawiera się znajomości, które najczęściej nigdy nie mogłyby dojść do skutku w realu? Poza tym tam trwa nieustanna wymiana opinii, permanentna dyskusja na każdy prawie temat. Portale społecznościowe są zatem z jednej strony narzędziem do najbardziej swobodnego i najszybszego w dziejach komunikowania się z wieloma ludźmi jednocześnie, a z drugiej, czymś w czym skupia się współczesna rzeczywistość.
K.L.: Memłon, czlenson, cebulak to maleńka dawka słownictwa z „Zamętu”. Czemu taki język? Jest jakiś odbiorca docelowy?
K.N.: Nie myślałem o docelowym odbiorcy. Wybór młodzieżowego slangu, jako przewodniego języka narracji, wynikał z całkiem innych powodów. Przede wszystkim z tego, iż w dzisiejszych czasach język przestał być kryterium, na podstawie którego można określić status społeczny posługujących się nim ludzi. Żeby to stwierdzić wystarczy posłuchać, jak mówią dziennikarze, bądź politycy. Także w Polsce. Choć jest to oczywiście zjawisko co najmniej ogólnoeuropejskie. Mamy więc taką sytuację, w której strasznie trudno ocenić kogoś na podstawie jego umiejętności wypowiadania się. Co również tworzy zamęt. J Drugim powodem takiego, a nie innego wyboru, było to, że młodzieżowy slang sam przez się wprowadza do narracji ironiczny ton, który nadaje opowieści lekkości. Lekkość zaś była mi potrzebna, ponieważ zdawałem sobie sprawę, że tematy jakie poruszę w „Zamęcie”, będą dosyć ciężkie. Bez zastosowania takiego języka mogłyby zatem być nie do uniesienia dla odbiorcy. A teraz są do uniesienia. Tak przynajmniej wynika z pierwszych recenzji i opinii czytelników jakie do mnie docierają. Poza tym młodzieżowy slang jest niezmiernie interesujący pod względem lingwistycznym. Co prawda często jest bardzo wulgarny, a nawet odpychający, ale jest też wyrazem niesamowitej ekspresji i błyskotliwości, o której świadczą tworzone w nim neologizmy. O wiele lepiej nadaje się zatem do opisania zamętu oraz rodzącego go zacietrzewienia, niż salonowa mowa.
K.L.: Czemu narracja drugoosobowa?
K.N.: Narracja drugoosobowa ma swoistą przewagę nad klasycznymi formami narracji. Prowadzi bowiem do bardzo intensywnej identyfikacji odbiorcy z narratorem. Dlatego często wykorzystuje się ją w reklamie. A język reklamy, to kolejny element rzeczywistości, który chciałem wykorzystać w „Zamęcie”. No bo bazuje on na manipulacji i naiwności odbiorców. W sposób oczywisty generuje więc zamęt.
K.L.: Nie pierwszy raz pojawia się u Ciebie wątek kanibalizmu...
K.N.: Pojawił się w „Zamęcie” chociaż miałem z tym problem. No bo wiedziałem przecież z czym mam do czynienia. Wiedziałem, że to, co powinno się znaleźć w powieści poraża okrucieństwem i przewyższa pod tym względem typowy horror. Mimo wszystko, postanowiłem rozwinąć i uzupełnić to, co swego czasu pisałem o kanibalizmie dla „Pograniczy” i umieścić w „Zamęcie”, ponieważ zdałem sobie sprawę, że kanibalizm, szczególnie współczesny – ten, który uprawia się w świetle telewizyjnych kamer – jest jednym z najbardziej spektakularnych dowodów istniejącego zamętu. Jest bowiem jakimś niemożliwym do zaakceptowania i zrozumienia niesamowitym przejawem dualizmu ludzkiej natury. Ale to nie wszystko. Jest jeszcze coś. Choćby to, co dzieje się w Syrii. Z jednej strony mamy reżim Baszara al-Asada, a z drugiej rebeliantów – czyli tych, z którymi należałoby się solidaryzować. Albo nawet im pomóc. Może choćby dlatego, że Asad użył wobec nich broni chemicznej. O ile to on jej użył. Bo – jakby powiedział bohater „Zamętu” – nie wiadomo, czy jakieś chachmęty nie robią tu jakichś wałków. Ale to już legenda na inną rzeźnię. Tak czy owak jest jednak problem. Okazuje się bowiem, że wśród rebeliantów są tacy kolesie, którzy wyrywają swoim wrogom serca i je konsumują. No przecież nie z głodu. A więc po co? Chyba tylko po to, żeby podtrzymywać zamęt.
K.L.: Na koniec pytanie, którego pewnie od wielu lat masz dość. Parafrazując utwór Hey: „zbyt berliński dla Szczecina, zbyt szczeciński dla Berlina”? Czemu właśnie tam?
K.N.: Sam nie czuję się „zbyt berliński dla Szczecina, zbyt szczeciński dla Berlina”. Berlin to dla mnie przede wszystkim miejsce pracy i konfrontacji z rzeczywistością. A Szczecin – miejsce spotkań z bliskimi. Po dwunastu latach, które spędziłem na emigracji w Bremie (bo tam faktycznie czułem się emigrantem), chciałem wrócić. Nie miałem jednak takiego finansowego zabezpieczenia, które umożliwiłoby budowanie wszystkiego od nowa. Dlatego, korzystając z obowiązujących w Niemczech gwarancji socjalnych, w 2001 roku przeprowadziłem się do Berlina, żeby chociaż mieć bliżej do Szczecina i częściej w nim bywać. Liczyłem też na to, że od czasu do czasu, będę mógł może także nieco dłużej w Szczecinie pomieszkać. No i to się udaje. Dlatego więc Berlin.
Krzysztof Niewrzęda Zamęt – http://www.wforma.eu/271,zamet.html