copyright © www.latarnia-morska.eu 2020
Nie jestem zwolennikiem ani wielbicielem takich utworów, które trudno określić – czy to beletrystyka czy esej. I nie chodzi tylko o zaszeregowanie utworu do określonego gatunku literackiego, co raczej o jego wyrazistość konstrukcji. Wiem i nic na to nie poradzę – takie pisanie z mieszaniem gatunków jest od dawna modne, jest ucieczką od fabuły. Autor zamiast opowiadać ciekawe historie na rozległym tle rzeczywistości społecznej, rezonuje o życiu, pisze małe traktaciki na temat kondycji ludzkiej, rozważa tematy moralne, etyczne, filozoficzne, estetyczne, religijne... Czyli można rzec – całokształt spraw, które towarzyszą ludzkiej egzystencji, są jej wyznacznikiem. Uważam powieść, zwłaszcza wielowątkową, za najważniejszy artystycznie i poznawczo wytwór literacki. I myślę, że nie jestem odosobniony w tym mniemaniu.
Napisałem, że nie jestem zwolennikiem rezonerskich narracji, a jednak książkę Andrzeja Ballo (A może Balli? Lubię odmieniać obco brzmiące nazwiska.) przeczytałem jednym tchem zaraz po jej otrzymaniu, co w moim wypadku zdarza się rzadko – zwykle w lekturze robię dłuższe przerwy. Po prostu byłem ciekaw, czy ogląd ludzkiej egzystencji w jej różnorodnych przejawach, zapatrywaniach, w swoistej filozofii życiowej bohaterów tego epistolarnego eseju – jak ktoś zdefiniował ten utwór – jest bliski mojemu oglądowi świata i ludzkim w nim trwaniu. W zasadzie niczym nie zostałem zaskoczony, a wiele refleksji i konstatacji jest bliskie moim, by nie powiedzieć, że są tożsame. Zawsze sprawia mi przyjemność, gdy czytając utwór literacki, odkrywam w sobie te same myśli, refleksje, spostrzeżenia, doświadczenia, które są w książce. A może poznając rozważania pana Ballo, dopiero je w sobie odkryłem, bez tej książki bym ich nie wydobył ze swej jaźni? Jeśli tak się stało, to przeczytanie tej książki nie było stratą czasu.
Sporo w tej książce ciekawych obserwacji, ciekawych konstatacji, warto wiele zacytować. Ograniczę się jednak do jednej, do fikcji. Sporo o niej pisze autor „Made in Roland”. O to jedna z refleksji: I nie wiem, czy to fikcja, czy rzeczywistość? Rzeczywistość składa się między innymi z fikcji; coraz częściej bardziej nam się coś wydaje, niż sensualnie istnieje, coraz częściej fikcję literacką i filmową bierzemy za rzeczywistość, coraz częściej surrealistycznym jest to, co jest realistyczne, coraz częściej rzeczywistość jest bardziej absurdalna niż absurd. Któregoś dnia rzeczywistość po prostu zniknie i – co gorsze – w niczym nam to nie przeszkodzi.
A może już zniknęła? Potyczki myślowe, kiedy kończy się realność a zaczyna fikcja są starej daty. I ciągle staczane od nowa. Ten fragment książki pana Ballo przypomina mi słowa Witolda Gombrowicza: „...dążyć trzeba do tego, aby w Polakach obudziła się świadomość nierealności tej fikcji, jaką żyją”... Chcę, cytując Gombrowicza, powiedzieć, że już dość dawno niepokoiło mnie poczucie fikcyjności naszego życia.
Ten cytat posłużył mi jako motto jednej z moich książek. Tyczył się innej, wówczas dominującej, fikcji. A esej epistolarny (może raczej mejlowy) Andrzeja Ballo jest fikcją czystej wody, chociaż jego bohaterami są postaci rzeczywiste, osadzone w rzeczywistej, nie fikcyjnej, przestrzeni. Nie wierzmy – ojciec narratora, ów nieco mityczny Roland, nie zapisywał swych myśli i nie przesyłał ich w takiej czy innej formie narratorowi, którego trzeba utożsamiać z autorem, co przecież wynika wprost z informacji zawartej w książce. Być może, i raczej w to wierzę, że ta książka jest echem rozmów, wymienianych poglądów na temat życia i tego wszystkiego, co z życiem człowieka pojedynczego i izbowości się wiąże, między ojcem i synem, między synem poetą i ojcem architektem, więc również artystą, który podobnie jak syn kondycję człowieka widzi w rozległym wymiarze, w jej zagmatwaniu. Oczywiście wysnuwa te mądrości z własnych przeżyć, z własnych doświadczeń, z obserwacji świata. Warto zanotować zdania z wypowiedzi architekta: „Spędziłem przy stole kreślarskim lwią część życia. Na moim stole czułem się jak Stworzyciel (nawet jak projektowałem oborę). Nie ma piękniejszej przestrzeni niż pusta kartka, pusty blejtram, kawałek nieobrobionego granitu. Tak wygląda nieskończoność”.
Do wzniosłej lektury „Made in Roland” zachęciły mnie trzy panie, które na plecach książki – te plecy książki to ulubiony idiom Leszka Żulińskiego – zamieściły swe pochwalne notki. Jedną, Alicji Węgorzewskiej, przytoczę: „Zapewniam, że ta książka nie wyrządzi czytelnikom żadnej krzywdy. Dowcip, intelektualny pazur, cięte riposty, trafność obserwacji – charakterystyczne cechy pisarstwa Andrzeja Ballo”. Jasne, zgadzam się z tą opinią, jak i pozostałymi notkami na okładce książki – w sposób lapidarny podnoszą istotne jej zalety.
Moją ambiwalencję budzą w tekście książki liczne obscena. Bo język raczej wykwintny, a z nagła pojawiają się wyrazy na d, k. p, ch... i podobne, i ich rozliczne derywaty. Nie muszę chyba pisać o jakie słowa chodzi – są powszechne znane. I w użyciu częste – w mowie żywej i w piśmie. Tak często używane i w przeróżnych kontekstach, że niejednokrotnie zatraciły swój nieprzyzwoity charakter – stają się przerywnikiem, wyrażają frustrację mówiącego (piszącego), podkreślają negatywny stan psychiczny – to te najczęstsze ich funkcje. „Kurwa, dawno nie byłem taki poważny” (s. 30) – spointuje autor wypowiedź na temat zachowań swego ojca, którą kieruje do jego wnuków.
Gdy rozprawia o empatii, do czego ma stosunek negatywny, ten wywód okrasi zdaniem: „Jak ktoś mówi o sobie, że jest dobry i empatyczny, to mam wrażenie, że chce zrobić mnie w chuja” (s. 32). Te słowa i inne, których w tej prozie sporo, nie rażą, są jakby kontrapunktem w stosunku do narracji uładzonej i raczej wykwintnej. I zgadzam się z autorem, że: „Wulgarność to nie sposób bycia, ale sposób postrzegania świata i człowieka. I to jest podstawowa myśl. Można rzucać chujami i nie być człowiekiem wulgarnym. I dalej; Wulgarnym jest wciskanie nam kitu przez tych, którzy maja dostęp do cokołów i trybun. Wulgarna jest wysokość składki ZUS i zwykłej emerytury. Wulgarnym jest generalnie życie innych życiem. Ale pierdolmy to wszystko... Bądźmy sobą, choć nie wiem co to znaczy” (s. 51).
Też nie wiem. Pisarz kilka razy powraca do tej kwestii. Powstaje pytanie, czy warto być sobą? To pytanie winien sobie stawiać każdy czytelnik tej interesującej książki.
Autor stara się ją uatrakcyjnić, wplatając wzorem średniowiecznym w jej narrację intermedium – krotochwilę o ataku na sztukę. Nie jej wytwory, ale jej narzędzia – fortepian został zamieniony w pył, dzieło wirusa, zniknęły farby, biały papier a przede wszystkim słowa, co uniemożliwia twórczą pracę muzykom, malarzom i pisarzom... To absurdalna komedyjka, ale jakże pasuje do dzisiejszej absurdalnej rzeczywistości. A rzecz ukazuje się w czasie pandemii koronawirusa... Wiele w tej książce można znaleźć gorzkich słów, ale zarazem ciętych, dowcipnych odnoszących się do rzeczywistości tu i teraz.
Jerzy Żelazny
Andrzej Ballo Made in Roland – http://www.wforma.eu/made-in-roland.html