copyright © http://pisarze.pl 2015
Niewielka książeczka, raptem sto stron, czasem poruszająca, mówiąca o rzeczach ważnych, czasem irytująca powierzchownością, sądami na poziomie licealisty, czasami dowcipna, czasami intrygująca.
Bez wątpienia pisał ją inteligentny facet. Mający pomysł. Jak go zrealizował? Sam sobie zadawałem pytanie czy książkę, która miejscami mnie irytowała mogę uznać za ważną? Mogę!
Wymyślił sobie Michał Tabaczyński, bydgoski eseista, tłumacz, krytyk literacki, zbiór esejów o „legendach” ludu polskiego – jednym słowem legendach nas wszystkich. Oczywiście, świadomie nadużył słowa „legenda”, czasami bardziej pasowałoby tu słowo „kompleks”, czasami „wrzód”, czasami „żart”, albo „prześmiewczość”. Pohulał sobie autor ze sprawami ważnymi – historią, językiem, architekturą, krytyką sztuki, pohulał sobie z pamięcią, ze złodziejami samochodów, z mniej ważnymi - z jedzeniem, sportem, podróżami, kamieniami, pohulał jak długi nasz alfabet – od A do Z.
No dobra, irytuje mnie, gdy pisze o powstaniach. Dzieli nas z autorem dwadzieścia lat, sporo doświadczeń życiowych, pewnie też wiedza historyczna. Tak, dla mnie powstańcy, zwłaszcza ci styczniowi, to ci, którzy ocalili Polskę, pamięć o niej, przeprowadzili nas przez trudny czas zaborów, dla Tabaczyńskiego raczej ci, którzy zamiast budować, utrwalać, mnożyć – dawali się głupio zabić, niszcząc przy okazji siłę bogacącego się społeczeństwa. Podparł się Świtem, powieścią Prusa, przeprowadził jej egzegezę, dopowiedział to, co dla szaraków mało czytelne. Miał prawo? Pewnie. Takich opowiadaczy naszych dziejów namnożyło się w ostatnich latach bez liku.
Irytował mnie, mniej niż przy powstaniach, gdy – musze przyznać – dowcipnie rozprawiał się z Katechizmem polskiego dziecka Władysława Bełzy. Kto go nie zna? Kto ty jesteś? – Polak mały. – Jaki znak twój? – Orzeł biały... Autor „Legend ludu polskiego” proponuje inna wersję: – Kto ty jesteś? – Polak wielki. – Jak znak twój? – Dwie szabelki! Trzy szabelki! Guzik bez pętelki! Ciasne szelki! I bałtyckie muszelki? Tak, Bełzę łatwo dziś wyśmiać, wyszydzić, sprowadzić do jakiegoś nacjonalistycznego szaleństwa. Tylko po co? Wychowały się na tym wierszu miliony Polaków. I chwytał ich za serce, i budował w nich poczucie dumy i jedności. A poza wszystkim, zawsze, zawsze warto pamiętać kiedy utwór, w jakich okolicznościach powstaje. 1912 rok to nie był czas wielkiej nadziei dla Polski...
Są w tej książce teksty ważne. Jak ten o milczącym pomniku. Pomniku, który miał czcić pomordowanych w czasie wojny. Komisja konkursowa wybrała projekt, ale... ale się nie spodobał. Komu? No, komuś ważnemu. W PRL-u to wystarczyło. Przeróbki, śmierć rzeźbiarza. I śledzi autor losy tego pomnika – do magazynu, z magazynu, z Warszawy na prowincję, zmienił się ustrój, do pomnika dodano krzyż... Historia? Ja bym powiedział raczej mentalność.
Jest piękna historia księgi gości pałacu rodziny Wietersheimów w Neuland w latach 1888-1917. Neuland to dziś Niwnice. Pałac przetrwał, istnieje. Te wpisy... Melancholijne, odległe, pisane innym językiem. Pisze Tabaczyński; „Ziemie Odzyskane to jest wielkie polskie zaklęcie. Odzyskać coś, czego się nigdy nie utraciło, to jest zaklęcie arcypolskie. To jest zaklęcie ufundowane na pewnym fałszywym micie, wedle którego jakaś określona powierzchnia lądu ma przyrodzony charakter, ma jakąś (narodową) charakterystykę, która może przetrwać w utajeniu tysiąc lat i którą można – na tej podstawie właśnie – odzyskać Że ziemia ma swoją metafizykę niezależną od zamieszkujących ją ludzi. Że to ziemia tworzy ludzi, a nie odwrotnie”. A na końcu tego zeszytu wpis z 28.1.1947: „Wróciliśmy na te ziemie po to aby ich więcej nie opuścić”. Przesuwaliśmy – my Polacy i nam, Polakom, granice o kilkaset kilometrów, ze wschodu na zachód, z zachodu na wschód (pewnie przesunęlibyśmy i na północ, gdyby nie ten Bałtyk) i tak myślę, że wszyscy, którzy się tam osiedlali albo przemieszczali, wszyscy, którzy zmieniali, z własnej woli albo z woli innych, miejsce zamieszkania, myśleli jak ten, który wpisał: „aby ich więcej nie opuścić”.
Historia ma to do siebie, że czasami daje odsapnąć. Zwłaszcza, gdy sam ją pamiętasz. Tak, Polska to inny kraj, kompletnie inny niż czterdzieści lat temu. Kto z nas nie miał w domu Kuchni polskiej, sztandarowej pozycji żywienia w PRL? Wydanie trzydzieste z 1977 roku miało nakład 300 000 egzemplarzy (i jak znam życie – było w ówczesnej rzeczywistości deficytowe). A tam takie kwiatki (kto to dziś pamięta), jak dwustustronicowy wstęp – podstawy żywienia, organizacja pracy w kuchni, wyposażenie kuchni, przygotowanie dań dla dzieci, organizacja przyjęć, etc., etc. Aby nie być gołosłownym:
„Z przygotowaniem posiłków związane są w kuchni następujące ośrodki pracy:
– ośrodek przygotowania produktów,
– ośrodek obróbki wstępnej produktów (w tym mycie produktów),
– ośrodek obróbki cieplnej produktów,
– ośrodek wydawania posiłków; zazwyczaj związany z miejscem obróbki cieplnej,
– ośrodek spożywania posiłków; może się mieścić poza pomieszczeniem kuchennym,
– ośrodek zmywania naczyń; zazwyczaj połączony z ośrodkiem mycia produktów”.
Nie ma co ukrywać, ryczałem ze śmiechu. To nie kabaret, nie skecz. Tak pisano czterdzieści lat temu! I te potrawy: węgorz z wody, królik na sposób zająca, masa z orzechów włoskich „oszczędna”. I jeszcze „tort kanapkowy”: chleb poprzetykany wędlinami, serem, zieleniną, majonezem, warzywami...
Kpi Tabaczyński, wyśmiewa nasze przywary, czasami huknie na serio, czasami łagodnie przejedzie się po poważnych sprawach. Ma dobre pióro, zmysł obserwacji, nutę, powiedziałbym czeskiej ironii (to nie dziwi – tłumaczy także z czeskiego). I, nawet jeśli nie wpisuje się nasze wyobrażenie o świecie dookolnym, warto sięgnąć po te krótkie teksty. Warto się w nich przejrzeć.
Wacław Holewiński
Michał Tabaczyński Legendy ludu polskiego. Eseje ojczyźniane – http://www.wforma.eu/legendy-ludu-polskiego-eseje-ojczyzniane.html