copyright © https://literackie-skarby.blogspot.com 2018
Choć przez „Wielopole” Wojtka Klęczara przewija się wiele postaci, tak naprawdę wszystkie są podobne – ta książka ma jednego bohatera. Trochę zmęczonego życiem, trochę niezdolnego wziąć się z nim za bary, rozczarowanego, smutnego. Przed zgiełkiem rzeczywistości, przed ludźmi i odpowiedzialnością chowającego się w knajpach, nie tych ładnych i jasnych, z czystymi toaletami i drogim piwem, ale tych bardziej spelunowatych, „gdzie powietrze zatęchłe było od nostalgii i niespełnienia”.
Ten bohater zawsze ma w życiu pod górkę – może to los się na niego uwziął, a może sam, swoją biernością i marazmem, przyciąga nieszczęścia. Jest inteligentny i wrażliwy, chce stabilnego związku i staroświeckiej, romantycznej miłości, ale żadnej kobiety nie potrafi utrzymać przy sobie na dłużej. Więc chodzi po mieście, jak ten współczesny biegun, wstępuje do znajomej knajpy i idzie dalej. Czego szuka?
Czyta się to dobrze, gładko wchodzą te opowieści o stałych bywalcach krakowskich knajp. Tylko że, pomijając pojawiające się od czasu do czasu przebłyski humoru, przeważnie jest jednak przygnębiająco. Przyznam, że przytłoczona losami tych ludzi, dla których czas się zatrzymał, sama zaczęłam się czuć jak oni, doszukiwać się w sobie ich marazmu, i wcale nie zrobiło mi się od tego dobrze. Uważajcie więc, bo czytając „Wielopole” możecie w sobie odkryć coś, czego odkrywać wcale nie chcecie.
Bardzo istotnym tłem tych opowiadań, tłem, które jest niemalże równoprawnym ich bohaterem, jest Kraków. Dla osób, które dobrze znają to miasto, książka z pewnością będzie miała dodatkowy urok. Odwołując się znów do osobistego doświadczenia – choć sama nigdy knajpianym typem nie byłam, na początku pierwszych studiów zdarzało mi się zapuszczać na wieczorne eskapady w okolice Rynku i Kazimierza (także do legendarnego Kitschu) i podczas lektury „Wielopola” jak żywy stawał mi przed oczami tamten Kraków, sprzed dziesięciu lat. Gdy nostalgia bohatera jest twoją własną nostalgią, odczuwasz lekturę inaczej, lepiej, mocniej. Ale, znów uwaga – to też uczucie gorzkie.
W tym skupieniu się na ludziach wyrzuconych gdzieś na margines, niepotrzebnych, zapomnianych, jest oczywiście coś hrabalowskiego, ale bez hrabalowskiego zachwytu dla świata. Już prędzej – à la późny Hrabal. I bez znaczenia jest zakończenie, pozytywne przecież, bo jest jakby doszyte na siłę, niewiarygodne i błahe. Czarny nastrój, w jaki wprawia lektura, to jednak nie zarzut – są przecież tacy, którzy w literackim smutku doskonale się odnajdują.
(...) Uwiera mnie też obraz kobiet w „Wielopolu”, ale z tego autor częściowo wybronił się podczas niedawnego spotkania autorskiego w krakowskim Pierwszym Lokalu na Stolarskiej po lewej stronie, idąc od Małego Rynku. Kobiecość w tej książce jest mocno zbanalizowana: są tu jedynie brzydkie i głupie studentki polonistyki, zwariowane feministki, puszczające się nastolatki, i gdzieś pośród tego wybranki bohaterów – mdłe, zasługujące na bycie wybranką chyba tylko tym, że sytuują się gdzieś na środku tej kobiecej charakterologicznej skali, tj. są względnie „normalne”. Sceny seksu raczej bawią, bywają niesmaczne. Autor odpowiada jednak, że to element kreacji – że jego zdaniem w taki sposób widzi rzeczywistość typ, którego uczynił bohaterem. I ma to sens, choć tym samym bohater traci resztki mej sympatii :).
Jeśli lubicie się czasem unurzać w smutku i nostalgii, jeśli miewacie wrażenie, że „życie jest gdzie indziej”, jeśli nieobce Wam jest poczucie życiowego zagubienia i pragnienie schowania się gdzieś przed światem jak ślimak w muszli, na przykład w ciemnym wnętrzu knajpy – myślę, że się w „Wielopolu” odnajdziecie. Szczególnie zaś polecam krakowskim miłośnikom spleenu.
naia
Wojciech Klęczar Wielopole – http://www.wforma.eu/wielopole.html