copyright © www.latarnia-morska.eu 2015
W roku 2014 minęło 30 lat od debiutu krytycznoliterackiego Janusza Drzewuckiego. Jego szkice i recenzje mogliśmy czytać na łamach „Frazy”, „Polityki”, „Regionów”, „Rzeczpospolitej”, „Studenta”, „Sycyny”, „Toposu”, „Tygodnika Powszechnego”, „Wyspy”, „Życia Literackiego”… A regularnie i najczęściej w „Twórczości”, bo z tym miesięcznikiem Drzewucki był i jest związany najdłużej. Przeto Janusz postanowił podsumować 30-lecie i właśnie pod koniec roku 2014 ukazała się jego książka Stan skupienia. Teksty o prozie. Patronuje jej Henryk Bereza, z którym „prycza w pryczę” Drzewucki pracował od lat i którego miał za swój autorytet. Ten stosunek do Mistrza i Przyjaciela jest i szczerym, i ładnym gestem akcentowanym w tej książce.
I nieprzypadkowo złożyło się, że książkę wydała Fundacja Literatury imienia Henryka Berezy, czyli – upraszczając – szczecińska oficyna Forma, której, nawiasem mówiąc, Bereza w ostatnich latach swojego życia był czołowym autorem.
We wstępie książki Drzewucki pisze: Zanim go poznałem w 1987 roku, od kilku lat dość intensywnie pisywałem o współczesnej poezji i prozie, miałem swoich ulubieńców. Błyskawicznie okazało się, że interesują mnie pisarze, którymi on interesuje się od dawna, o których pisał wielokrotnie. Znaleźliśmy więc dość szybko wspólny język. Co tu ukrywać, z czasem zacząłem czytać pisarzy, których wcześniej nie znałem. Czytałem pod jego wpływem. I pisałem pod jego wpływem. Żeby być w zgodzie z samym sobą, musiałem się w którymś momencie od tego wpływu uwolnić.
Uwolnił się! Ale za ładny gest uznałem 25-stronicowy szkic pt. „Henryk Bereza między życiopisaniem a życioczytaniem”, którym Drzewucki książkę swą otwiera. W zasadzie to nie szkic, lecz wspomnienie. Bardzo osobiste, pełne „prywatnych szczegółów”. Rzeka wspomnień i strumienie nazwisk dzisiaj już często zasypanych kurzem czasu. Ale przy okazji Drzewuckiemu udaje się w tym tekście ukazać całą osobliwość i nieszablonowość Berezy, co uświadamia nam po latach, kogo straciliśmy. Ja też znałem Henryka, jednak dopiero teraz „zobaczyłem go naprawdę”. Owo życioczytanie, przeciwstawne Stachurowemu życiopisaniu znakomicie uchwyca pewien fenomen. Niepowtarzalny, jednorazowy, ale i tłumaczący zafascynowanie Berezy nową prozą, która głównie dzięki niemu przedarła się do literatury i w niej została, owocując swym dalszym rozwojem. Drzewucki w którymś miejscu konkluduje: Pisarz, jeśli nie chce być tylko rzemieślnikiem czy stylizatorem, operujący gotowymi, bo zapisanymi w przeszłości, językowymi formułami, nie może pisać tak, jak się pisze, ale pisać tak, jak się myśli i mówi. Dopiero wtedy zaczyna się kreacja.
I tak powoli, strona za stroną, ten tekst przechodzi ze wspominek osobistych w analizę krytycznoliterackiego fenomenu Berezy. Ten „nieakademicki krytyk” sam stał się „krytykiem-pisarzem”. Termin „życioczytanie” wymyślił Leszek Bugajski i w ten neologizm warto się wmyślić. Drzewucki zaś przypomina kolejne książki Berezy oraz jego teksty epistolograficzne. Na zakończenie tej części recenzji jeszcze jeden cytat z Henryka: W pisaniu istnieje coś takiego jak tabu, którego się nie przekracza. Istnieje granica pisania źle o świętościach, taką świętością nie jest Bóg lub Ojczyzna, jak się u nas sądzi, lecz drugi konkretny człowiek. Tak, w trzy lata od śmierci Henryka Berezy doczekaliśmy się chyba najlepszego o nim tekstu. Z którego wyłania się nie tyle krytyk-interpretator, co krytyk-twórca.
Dalej idą teksty poświęcone Iwaszkiewiczowi, Gombrowiczowi, Białoszewskiemu, Stachurze, Myśliwskiemu, Redlińskiemu, Drzeżdżonowi, Bitnerowi, Rudnickiemu, Pilchowi, Pilotowi i „tajemniczemu” Andrzejowi Wadze. Mały wyimek z tego, co Drzewucki czytał, ale właśnie dlatego szczególnie charakteryzujący jego preferencje krytycznoliterackie. Nie wiem, do jakiego stopnia można Drzewuckiego nazywać uczniem Berezy. Bez wątpienia ich preferencje czytelnicze były zbliżone. Janusz już u początku swej drogi szukał nowej narracji w prozie i asystował tzw. „rewolucji artystycznej”. Dziś Bereza ma wielu następców, ale na pewno Drzewucki był w „awangardzie”. Dlatego teraz z taką kompetencją diagnozuje wszystko to, co się stało i dzieje w naszej prozie.
Powyższa wyliczanka nazwisk to już przecież niemal klasycy. Ale klasycy à rebours, to znaczy tacy, którzy zmienili prozatorski „paradygmat języka”, a przez to także stereotyp powieści, w której odnajdujemy nowy światoobraz. Przyzwyczajamy się do niego, jednak dalece nie wszyscy. Trzydzieści lat temu czytanie np. Drzeżdżona było zajęciem żmudnym; dziś być może już fascynującym (m.in. pisarz doczekał się niedawno monograficznego numeru kwartalnika „eleWator”). Jestem pewny, że bez takich krytyków, jak Bereza, Bugajski, Drzewucki, te ewolucje byłyby dalece nierozpoznane.
Szkice o wyżej wymienionych autorach są bardzo solidne. Drzewucki ma dar syntetyzowania poszczególnych dorobków. Na przykład w tekście o Wiesławie Myśliwskim poświęca analityczną uwagę wielu tytułom tego pisarza, ale ostatecznie rysuje mapę egzystencjalnych i socjokulturowych istotności, jakie stanowią o kalibrze tej prozy. W szkicu poświęconym Kronosowi Gombrowicza pojawia się takie zdanie: Tajemnicze choroby. Nie ma na nie lekarstwa. Nikt mi tego nie powiedział, sam się w tym zorientowałem. Tajemnicze choroby, ciężkie i przewlekłe. Ich leczenie wymagało coraz większych i silniejszych dawek. Koniec końców: Witkacego trzeba było leczyć Witkacym, Schulza Schulzem, a Gombrowicza Gombrowiczem. Jest w tym zdaniu nie tylko empatia, ale i ból lektury. A zawsze potem następuje intelektualizacja warsztatu i przekazu. Tak, Drzewucki jest krytykiem wnikliwym, „empatycznym”, na koniec racjonalizującym to, co sparabolizowane i wplątane w język „nie wprost”.
Świetna, przenikliwa książka, dająca szkołę mądrego czytania!
Leszek Żuliński
Janusz Drzewucki Stan skupienia. Teksty o prozie – http://www.wforma.eu/stan-skupienia-teksty-o-prozie.html