copyright © "http://szelestkartek.pl" 2018
„Programy w labiryncie” to wybór wierszy Istvána Keménya (rocznik 1961), który uchodzi za jednego z najważniejszych poetów węgierskich. Centrum jego poezji wyznacza niedosłowność, która polega na wbudowywaniu w większość wierszy splotu dwóch sprzecznych ze sobą głosów, tworzących ramę dla kolejnych wyznań. Z ich powodu oraz z faktu autodestruktywnych (z perspektywy wierszy) konsekwencji tego stanu rzeczy, czytelnik czuje się zupełnie zdezorientowany, gdyż każda liryczna wizja przekazywana jest mu zarówno w pozytywnym, jak i w negatywnym wariancie, przez co wymowa zdarzeń mających miejsce w świecie przedstawionym jest nieznana i nie wiadomo, czyim słowom powinno się wierzyć. Przez te rezonujące na każdej płaszczyźnie przeciwstawienia Kemény chce zarówno uczynić swych odbiorców uważniejszymi i bardziej wyczulonymi na mniej lub bardziej jawnie sygnalizowane przez niego strategie retoryczne, niezmiernie ważne dla jego dykcji, jak również pragnie zakwestionować wszelkiego rodzaju opowieści, które aspirują do statusu mitycznych, niepodważalnie pewnych, a więc wieloaspektowo objaśniających świat i jego dzieje. Poezja bowiem, w jego przekonaniu, powinna być płaszczyzną praktykowania ożywionego dialogu, w którym najsłuszniejsza racja nie jest obecna na samej powierzchni, bo jej odkrycie wymaga o wiele większego intelektualnego trudu i – przede wszystkim – zastanowienia nad własnymi poglądami i kondycją. W innym kontekście, Kemény zbliża się ze swym liryzmem do żartu oraz w krzywym zwierciadle ukazuje różne możliwości wykorzystania w poezji patosu. Pozornie lekceważące podejście do rzeczywistości pozwala mu wykazać, w jak dużej mierze każde doświadczenie determinowane jest przez podważający metafizyczne usankcjonowanie rzeczywistości przypadek, zbiegi okoliczności oraz zestawienia, jakie umysłowi człowieka oferują jego perceptory. Esencją przeżywania Realnego jest dla Keménya kontrast – brutalne zderzanie ze sobą elementów zupełnie do siebie nieprzystających oraz współtworzących inscenizowane przez węgierskiego twórcę surrealistyczne zdarzenia, które ilustrują najbardziej ważkie i nurtujące go problemy.
U Keménya odżywają wydarzenia z różnych epok, rekonstruowane przez coraz to inne persony i osadzane w zaskakujących kontekstach, które poeta stara się możliwie oszczędnie komentować, a wręcz dąży do zarysowania ich wyłącznie w ascetycznych konturach, aby zaprezentować je w formie jak najbardziej nieprzefiltrowanej i otwartej na odbiorcę. Nierzadko nie wiemy nawet, dlaczego akurat daną sytuację Kemény zdecydował się nam przedstawić, z czego wynika atmosfera tajemniczości, która emanuje z większości z zebranych w tym tomie tekstów, co z kolei pozwala wiele z nich widzieć jako konglomeraty symboli lub alegorii, czy przewrotne miniatury dotyczące otaczającego nas świata, postawionego przez poetę w stan oskarżenia. Pisząc o przenikaniu się słowiańskich wierzeń, folkloru i nowoczesności Kemény dociera do wspólnych mianowników, swego rodzaju archetypów, które łączą, nieświadomych tych powiązań, ludzi i zjawiska z odległych przestrzeni i czasów. Egzystencja teraźniejsza jest tu naddaniem istnień już spełnionych, przy czym zmienne są tylko okoliczności, a esencja pozostaje niewzruszona. Z uzyskanego tak wrażenia ciągłości wynika przekonanie, że złudne jest myślenie o przemijaniu, gdyż wszystko, co kiedykolwiek miało miejsce, wciąż trwa, choć w innej postaci i z inną intensywnością. Nowe i minione jest jednym i tym samym. Traktuje o tym szczególnie wiersz „Bartnik”, w którym współczesne brzęczenie różnych urządzeń zestawione jest z odgłosami pszczół, rozlegającymi się na ziemi przez niewyobrażalny dla człowieka czas, jak czytamy: „Przez sześć tysięcy lat byłem bartnikiem, / od stu jestem elektrykiem. / Na emeryturze chcę wrócić do pszczół. / Niech znów coś mi brzęczy, brzęczy, / brzęczy, niech znów coś mi brzęczy, / niech brzęczy”. Innym przykładem tego jest dwukrotnie wprost przywołana historia Kaina i Abla, która nie tylko świadczy o możliwym wynaturzeniu natury ludzkiej i może zostać poczytana jako incydentalna, lecz dla Keménya jest opowieścią uniwersalną, a więc ilustrującą to, kim człowiek – w przypływie atawizmu – może się stać, to jest urzeczywistnieniem morderczych instynktów, a czego tak naprawdę nie sposób się wyrzec ani nawet uciec od tworzonego przez to jarzma.
Trudność w dojrzeniu tych prawidłowości, według poety, ma swoje źródło w tym, że istnienie rozgrywa się bardziej w metafizyczności niż naoczności dostępnej bezpośrednio człowiekowi, który – dzięki różnego rodzaju obserwacjom – powinien zrozumieć, iż nie jest tym, za kogo się uważa, koroną stworzenia, ale istotą bardzo podatną na zniszczenie, mogącą funkcjonować w ściśle ograniczonym spektrum warunków i w istocie posiadającą małe wymagania odnośnie do rzeczywistości. Te ostatnie zaś – rozszerzane do granic możliwości – okazują się jego przekleństwem i skazują go na cierpienie, o czym – według poety – zaświadcza znana nam nowoczesność. Według Keménya nie może być inaczej, gdyż sposób, w jaki człowiek podchodzi do świata, determinowany jest przez jego człowieczeństwo, w którym zasadniczym splotem jest miłość i nienawiść, nierozerwalnie powiązane i w głównej mierze rzutujące na jego relacje z innymi ludźmi. Następstwem tego jest teza, zgodnie z którą nikt nie jest w stanie stworzyć intymnego systemu wierzeń – każde ego istnieje bowiem w matni narracji. Każda z nich może być wyłącznie zaakceptowana lub odrzucona, a nie przekształcana na użytek danego „ja”. Z poziomu tych rozpoznań Kemény zdaje się twierdzić, że świadomość człowieka i otaczająca go zewnętrzność rządzi się tymi samymi prawami, co tekst poetycki – wymykający się zrozumieniu, tworzący fałszywe zapowiedzi sensu i kamuflujący prawdę o samym sobie. Nawet za odpowiednik jego skomplikowanej miłości do ojczyzny można uznać wiersz – zarówno rozumiany ogólnie, jak i jego autorstwa – wobec którego często trudno przecież stwierdzić, co jest właściwsze: zachwyt czy kontemplacyjny dystans, co wynika także z jednego z wierszy znajdujących się w tomie „Programy w labiryncie”: „Jak piękno lwa w klatce – / tak możesz podziwiać / niszczącą moc uczuć / w wierszu”. Podkreśla on rozdźwięk obecny w lekturze poezji, który polega na dysonansie pomiędzy dostępnością wiersza, a jego wymykaniem się czytelnikowi i wpływaniem na jego psychikę poprzez reprezentację różnych niebezpieczeństw, ściśle powiązanych z treścią danego wyznania. Dzięki swemu holistycznemu spojrzeniu poeta dochodzi także do wniosku, że wierność rzeczy wobec człowieka jest wyłącznie czymś umownym, dlatego czynienie świata sobie poddanym, myślenie o sobie jako kimś, kto jest w stanie totalizować, czy sprowadzać dookolność do swojej miary, to zjawiska będące w tej poezji zarówno przedmiotem krytyki, jak i afirmacji. Na przekór swym doświadczeniom podmiot liryczny Keménya twierdzi, że duchowe przewodnictwo i opatrzność nie istnieją. Jest skłonny tak mówić, ponieważ według niego „milczy Bóg” – Absolut nie jest dla niego istnieniem możliwym do zobaczenia, zracjonalizowania, a nawet w swej skromności nie oferuje mu Sensu możliwego do zrozumienia wprost. Twory wyobraźni człowieka, włącznie z obrazami poetyckimi, bezgranicznie osaczają liryczne „ja” Keménya i zawężają jego świat do fantazmatów, z których wyzwolenie dokonać się może tylko wówczas, gdy wyjdzie on z labiryntu swych myśli. Efektem obecności tych wątków jest kreślenie przez węgierskiego poetę historii zanurzonych w dialektycznym przeżywaniu świata.
W „Programach w Labiryncie” język jest zasadniczym dowodem na zawiłość rzeczywistości, jej antyhumanistyczne nastawienie i niebezpieczeństwa kryjące się w niuansach jej funkcjonowania. Wszystko to ma swoje echo w często wykorzystywanych przez poetę quasi-przejęzyczeniach, które eksponują prawdę nie tyle o świecie, ile o człowieku – tym, kogo są dziełem. Co ciekawe, potencjał tej strategii kryje się w tym, jak ów podmiot usilnie próbuje przedstawić swą pomyłkę jako coś zaplanowanego. Węgierski poeta praktykuje demaskowanie kryjących się za maskami, przykryciami i zasłonami autentycznych Sensów, potwierdzając w ten sposób konstatację z jednego ze swych tekstów: „Tylko sedno nie umyka z tonącego okrętu”. Chcąc do owego sedna dotrzeć Kemény sprawia, że w jego liryce wszystko jest zawieszone w bezczasowości i nieokreśloności, ujęte w ironiczny cudzysłów niepewności, czy najzwyczajniej celowo zawikłane, aby na przykład podkreślić dominującą w rzeczywistości tendencję do sytuowania człowieka poza wszystkim, co sensowne. Ponadto postuluje, by próbować, nie oczekiwać, nie liczyć na uwiecznienie, które wreszcie wskaże, co jest istotne, a czerpać ze świata to, co nieoczekiwane i jawiące się w każdym momencie. I gdy dookoła „Trwa wojna”, poddać się konieczności uosabianej przez rzeczywistość i ewokowanej przez zło, a w przypadku zaistnienia innych okoliczności „dać żyć innym” – zdobyć się na odrobinę miłosierdzia wobec innego, które jest tym bardziej cenne, o ile ma się w pamięci ziemię nie jako wieczną konstrukcję, lecz obiekt równie niestały, jak sam człowiek. Innymi słowy, piękno tej poezji kryje się w personifikacji oraz poszerzaniu horyzontów liryzmu o byty nieożywione, pozbawione przez ślepy los możliwości decydowania o sobie i wypowiedzenia swych myśli.
Przemysław Koniuszy
István Kemény Programy w labiryncie – http://www.wforma.eu/programy-w-labiryncie.html