copyright © http://szafa.kwartalnik.eu 2017
Tomikowi poezji Zbigniewa Wojciechowicza Dulszczynea przyświeca motto z poezji Andrzeja Bursy napisać 4 reportaże o perspektywach rozwoju małych miasteczek. Tej deklaracji przeczy jednak pierwszy utwór tomu: pisanie reportaży o małych miasteczkach / wyszło z mody. Wczytując się dalej w treść tomiku Wojciechowicza stwierdzamy, że jest to zbiór poetyckich reportaży właśnie, czy też inaczej poezji reporterskiej, gdzie uwaga mówiącego koncentruje się na wszystkich istotnych aspektach egzystencji małomiasteczkowej społeczności. Chciałoby się powiedzieć, że to obraz pesymistyczny, bo emanuje marazmem i poczuciem zniewolenia przez małomiasteczkowy sposób życia. Mocno wyeksponowane są zjawiska silnej oceny społecznej, na jaką naraża się każdy próbujący żyć na modłę wielkomiejską. Dlatego też dziewczyny próbują nakładać mocny makijaż tylko w domu przed lustrem, gdzie nikt nie widzi, a wychodząc na zewnątrz dbają o jego zmycie – tak jest w utworze Zwierciadełko zamilcz przecię. Mocno wyeksponowane są zjawiska tabu. Pojęcie nowokapitalistycznego postępu okazuje się być zdeformowane, bo wyznacza je pojawienie się... hamburgerów. Rozrywki w czasie wolnym to piwo, spacer po ulicy, patrzenie z okna.
Zdajemy sobie jednak sprawę, że jest to obraz tradycyjny, trochę przerysowany, zgodny z naszym oczekiwaniem tego, jak należy opisywać małe miasteczka. O zgodności tego obrazu z rzeczywistością decyduje czytelnik konfrontując to, co napisane z własnymi doświadczeniami. To, co istotne i wydaje się, że z życia wzięte, to zjawiska biedy i bezrobocia, determinujące wszystko inne, cały styl życia, włączając w to alkoholizm i inne patologie. Wiele bolączek wcale nie musi jednak dotyczyć tylko i wyłącznie małych społeczności. Być może po prostu tu, skupione jak w soczewce, są one bardziej widoczne. Bardziej widoczna jest samotność, schematyczność życia, uciążliwe, codzienne powtarzanie tych samych czynności, postaw, identyczne, mechaniczne reagowanie na wydarzenia. Być może tu, w małym miasteczku bardziej widoczne są ludzkie marzenia o podróżach do odległych krain czy marzenia romantyczne. Być może tu wyraźniej widać bunt, chęć porzucenia dotychczasowego sposobu życia, ucieczki od samego siebie.
Wiersze Wojciechowicza pisane są językiem zbliżonym do potocznego, prawie pozbawionym metafor. Nie pozbawionym natomiast gry znaczeń. Wczytywanie się w tę grę znaczeń stanowi dużą przyjemność podczas lektury utworów. Tę grę znaczeń wyraża już tytuł tomu Dulszczynea. Powstanie tego słowa ma swoje dwa źródła. Z jednej strony nawiązuje do zjawiska dulszczyzny z dramatu Gabrieli Zapolskiej. Tak jak tamta autorka obnażała tzw. kołtuństwo drobnomieszczańskie, tak my spodziewamy się demaskowania w utworach tomiku zaściankowości czy ograniczonych horyzontów myślenia. Z drugiej strony tytuł nawiązuje do postaci Dulcynei, czyli obiektu miłosnych westchnień Don Kichota. Ten źródłosłów kieruje naszą uwagę do marzeń. I to wydaje się być zasadniczą treścią zapisanych utworów. Jest nią napięcie między ograniczeniami życia w małomiasteczkowej społeczności, a marzeniami. Zwłaszcza tymi głęboko skrywanymi w obawie przed śmiesznością. To, co szczególnie cenne w sposobie opracowania poetyckiego tematu, to szczerość nazywania rzeczy i zjawisk. To szczerość reporterska, szczerość umysłu otwartego i bardzo wrażliwego. Przewrotnie też użył Wojciechowicz jako motta wyrwane z kontekstu słowa Bursy: mam w dupie małe miasteczka!
Paweł Dąbrowski
Zbigniew Wojciechowicz Dulszczynea – http://www.wforma.eu/dulszczynea.html