copyright ©
www.proarte.net.pl 2008
Przy pierwszym zetknięciu się z
Nową Kolonią Grzegorza Wróblewskiego jestem skłonna określić utwór jako dramat fantastyczny, a może nawet science-fiction. Jednak, gdy zastanawiam się nad nim bardziej i wczytuję się głęboko we wszystkie, ujęte bardzo subtelnie metafory, jakie zawiera, nie potrzebuję daleko szukać prawidłowości, które charakteryzują nasze otoczenie i świat przedstawiony w powieści. To stawia dzieło w nieco innym świetle, bardziej realnym, nie mającym wiele wspólnego z fantastyką.
O czym właściwie jest
Nowa kolonia? Próbowałam zrozumieć ten utwór na wiele sposobów (symbolika nie ma przecież granic), cały czas polemizując z posłowiem Pawła Stangreta, piszącego o lekturze
Nowej kolonii, jak o wyprawie w nieznane, czy może raczej w jeszcze niepoznane. Nie neguję tego, ale chciałabym się oderwać od tej interpretacji i przedstawić utwór z innego punktu widzenia. Polemiki tej nie podjęłam na siłę, czy z samej chęci sprzeciwienia się. Ma ona służyć szerszemu i lepszemu zrozumieniu
Nowej kolonii, ponieważ interpretacja nie jest nigdy zamknięta. Zwrócę uwagę na aspekty nowe, dość subiektywne, które nasunęły mi się podczas lektury.
Nowa kolonia jest tak naprawdę nowym światem, nieznanym nam, czytelnikom. Takie było moje pierwsze odczucie, ale po głębszej interpretacji, a może i nadinterpretacji, doszłam do wniosku, że prawdopodobnie autorowi wcale nie chodziło o stworzenie nowej rzeczywistości. Sam tytuł mówi przecież o kolonii, części świata, a nie o nim samym. W przeciwieństwie do bohaterów, do końca jej nie poznajemy, gdyż jest dopiero tworzona. Z tej perspektywy kreuje ona nowy świat, gdyż jest wszystkim dla bohaterów.
Czas i miejsce w utworze są trudne, a nawet niemożliwe do ustalenia. Przypuszczam, że akcja dzieje się w odległej przyszłości, w dalekim miejscu. Jednak, gdy się dokładnie wczytam w słowa bohaterów, wypływa z nich wniosek, że ten świat może być aktualny naszemu. Akcja jest płynna. Wszystko dzieje się jakby naturalnie, bez wielkich przewrotów, a jeśli już zaistnieją, to są bagatelizowane przez ogół i dla jednostki także przestają być ważne.
Czy i jaką rolę odgrywają w dramacie główne postaci? Czy są tradycyjnymi bohaterami, dobrymi i złymi, jakich znamy? Chyba nie. Nie zauważyłam definitywnego i jednoznacznego zaznaczenia, że ten jest pozytywny i zasługuje na pochwałę, a tamten negatywny i wymaga nagany. Czy więc są neutralni? Niosą ładunek obojętny? Czy są może (już) całkiem wyzwoleni od jakiejkolwiek oceny, także czytelniczej? Cechy poszczególnych postaci są wyraźne, ale to nie szufladkuje ich charakterów.
Panująca w Nowej kolonii hierarchia jest z góry narzucona, ale nie wiemy kto ją ustala. Czy jednak układ sił jest ważny? Poznajemy bohaterów, gdy decyzja jest już podjęta. Larsen ma ulec nietypowemu procesowi lub dla łatwiejszego zrozumienia, operacji. Ma zostać nadana mu nowa osobowość, charakter. Jego życie ma się drugi raz rozpocząć. Wyzwanie podejmuje Pan Spolik, ktoś o największej władzy w nowej kolonii. Jest on przeświadczony o powodzeniu eksperymentu, tym bardziej, że metody, którymi chce się posługiwać, zostały udoskonalone, co daje nam wiedzę, że już wcześniej podobne operacje były przeprowadzane. Eksperyment udaje się. Larsen odnajduje siebie, swoje ja, lecz to nie okazuje się powodzeniem, ale komplikacją.
Na nieco dalszym planie plasują się Matka i Zwidd. To oni, wbrew pozorom, są prawdziwymi opiekunami Larsena. Zwidd stoi jakby z boku i wydaje się być podporządkowany Panu Spolikowi, ale tak naprawdę ma wpływ na decyzje Larsena. Jest doświadczony i sprytny, ale to za mało, żeby zdobyć władzę w kolonii, dlatego jest posłuszny Panu Spolikowi. Ma on dużą wiedzę, wydaje się, że jest wszędzie. Idąc dalej, można by stwierdzić, że on właściwie nie istnieje, jest zaledwie przewidzeniem, zwidem. Czyż nie wskazuje na to jego imię?
Jeśli chodzi o Matkę, to nie jest to takie oczywiste, że powinniśmy ją rozumieć, jako matkę Larsena, tę biologiczną. Jeżeli nią jest, to jej instynkt macierzyński rozmija się z naszymi wyobrażeniami o nim. Jej stosunki z bohaterem są pozornie bardzo bliskie. Otacza go troską, martwi się i kocha, ale od samego początku wyczuwalny jest jej dystans do „syna”. Nie możemy jej utożsamiać z wzorcami literackich matek. Nie można jej porównać do Jadwigi Baryki czy do Barbary Niechcic. Sama Matka chce, żeby to Pan Spolik był dla Larsena kimś w rodzaju ojca. Nazywa jednak siebie i jego jedynie (albo aż) opiekunami, dobroczyńcami, przyjaciółmi Larsena.
Każda postać gra określoną rolę, posiada inną osobowość i sferę uczuć. Pan Spolik i Zwidd, starzy bywalcy, lub raczej mieszkańcy kolonii, kierują nią i znają prawa, jakie w niej rządzą. Matka i Larsen są tam, jakby na próbę. Nie wiemy, czy kolonia ma jeszcze innych mieszkańców. Możliwe, że jest dopiero zaludniana.
Wróblewski szeroko porusza problem tożsamości. Być może, ogólnie rzecz ujmując, dramat jest właśnie o tym. Każdy z bohaterów ma wobec niej jakiś stosunek emocjonalny. Larsen, chce wiedzieć kim jest, pragnie przypomnieć sobie swój początek. Dla pozostałych tożsamość ma inną wartość. Larsen świadomy siebie jest dla nich niebezpieczny. Zwidd wyraża się o tożsamości lekceważąco. Twierdzi, że nic z nią nie można zrobić, bo nie da się jej zjeść. Nie chce, żeby jego podopieczny wgłębiał się w nią.
Celowe było przedstawienie świata utworu w formie dramatu, a nie jako nowelki, opowiadania, czy powieści. Życie bohaterów oparte jest na rozmowie. To wysoko stawia komunikację między nimi. Jakie zatem są ich dialogi? Trochę chaotyczne, jak stwierdzają sami, trochę wyrywane z kontekstu. Najczęściej są toczone w parach. Jedyną trójką prowadzącą wspólną rozmowę jest Larsen, Pan Spolik i Matka.
Jeśli chodzi o tę nadinterpretację, wspominaną już wcześniej, to zauważyć można jeszcze kilka innych spraw i wyciągnąć wnioski. Problem tożsamości odczytuje się jako ból ludzkości, człowieczeństwa. Filozoficzne aspekty dramatu, poszukiwanie własnego ja i równowagi wewnętrznej, naprowadzają nas na starochińskiego filozofa Lao-Cy, dla którego życie było właśnie drogą do poznania wszystkiego.
Zauważalne są, choć może mniej istotne dla sensu utworu, socjalistyczne naleciałości Pana Spolika i jego ciągłe pouczanie Zwidda, namawianie go do raportów i donosów. Ich rozmowy wyglądają czasem jak scenki wyjęte z filmu o Urzędzie Bezpieczeństwa. Niedomówienia, tajemniczy i śmiesznie podniosły ton, sekrety, obawianie się podsłuchu.
Częste porównywania Pana Spolika, Matki i Larsena do Trójcy kojarzą się z rodziną z Nazaretu. Wydaje się też, że Larsen wcale nie odnalazł siebie, a jego wewnętrzne rozmowy nie są schizofreniczne. Zastanawiający jest sam eksperyment, operacja bohatera. Być może nadanie mu osobowości było tylko przykrywką do czegoś. Może do klonowania? Czy Larsen nie rozmawia ze swoją nowo wyprodukowaną, lepszą wersją? Stąd niezadowolenie Pana Spolika i Zwidda, bo nie taki miał być wynik eksperymentu, który stworzył kogoś, kto nie tylko nie będzie im podległy, ale może się zbuntowa i zapragnąć zdobyć władzę w kolonii.
Czym więc jest ta nowa kolonia? Może tylko nowym miejscem w starym świecie, gdzie panują stare reguły? Próbą stworzenia czegoś lepszego, przemyślanego? Kolonizacja zachodzi na starym obszarze, ale nie dowiadujemy się, czego jest konsekwencją, jakie były jej przyczyny. Na tym interpretacja kolonii się nie kończy. Nie może być ona też dosłowna, bo należy zgodzić się z Jerzym Kosińskim, który tak jak Paul Valery, twierdził, że nie ma prawdziwego znaczenia tekstu. Ilu czytelników tyle interpretacji.
Skąd więc inspiracje? Szukałam ich u Kafki, jak radzi w posłowiu Stangret i u Gombrowicza, czy Lema. Ci trzej pisarze posiłkowali się z problemem ludzkości, wyobcowania, tożsamości, żądzy władzy, osiągnięcia nirwany. To wszystko między innymi, w mniejszym czy większym stopniu, obserwujemy w
Nowej kolonii. To chyba jednak za mało, by stwierdzić, że Wróblewski wzorował się uznanych twórcach. Nie trzeba szukać daleko, wystarczy się rozejrzeć, być dobrym obserwatorem i umieć, to ubrać w słowa, tak jak to zrobił Wróblewski.
Wartość
Nowej kolonii ocenia nie tylko czytelnik, ale i przyszły widz, a ogromne pole do popisu stoi przed teatrem, który odważy się wystawić dramat. Spotkałam się z taką oto opinią na temat utworu (nieprofesjonalną i pretensjonalną, ale chyba obiektywną): „dialogi są tak krótkie, że tylko na scenę się nadaje”. Może więc warto byłoby się pokusić?
Podsumowując,
Nowa kolonia spełnia wszystkie warunki, czy może trafniej założenia, stawiane przez serię
Kwadrat. Jest kunsztem literackim, znakiem osobowości twórczej, indywidualności pisarskiej. Z pewnością zmusza do wysiłku intelektualnego, do uruchomienia wyobraźni. Czy jest czytelna? Zbyt patetycznie zabrzmiałoby, że tylko dla wybranych, ale coś w tym jest. Świadczy o tym chociażby, delikatnie mówiąc, trudna dostępność do utworów tego pokroju, uchodzące za literaturę, która nie ma nic wspólnego ze światem rynku i reklamy, co jest bez wątpienia jej atutem. Do takiej literatury zaliczam
Nową kolonię i tym nadwrażliwym gorąco ją polecam.
Natasza Wolska
Grzegorz Wróblewski
Nowa kolonia –
http://wforma.eu/41,nowa-kolonia.html