copyright ©
www.papierowemysli.pl 2012
Z Krzysztofem Lisowskim – autorem niedawno opublikowanej książki „Czarne notesy (o niekonieczności)” – rozmawia Krzysztof Maciejewski
Papierowe Myśli: Czym jest dla Pana obszar podróży (literacko i osobiście)?
Krzysztof Lisowski: Żeby zabrzmiało to naturalnie: inspiracją, ucieleśnieniem przemiany, realizacją tęsknoty/projektu, próbą przekładu wiedzy książkowej na wiedzę praktyczną. Długo przygotowuję się do każdej podróży, może nie zawsze długo, ale sumiennie.
PM: Skąd pomysł na lapidarność zapisków w „Czarnych notesach”?
KL: Od pewnego czasu brakowało mi czegoś, „formy bardziej pojemnej” jak mawiał mistrz Miłosz. W Polsce jest podobno 600 tysięcy poetów – więc pomyślałem, czy muszę następną dekadę pisywać wyłącznie wiersze? Ale też pisywałem „na boku” felietony, prózki, zapisywałem anegdoty, historyjki-dykteryjki. Zauważyłem też, że zmieniają się gusta i zapotrzebowanie czytelniczej publiczności. Short Message jest w modzie, historia zwarta, esencjonalna, która nie zmęczy, a może zainspiruje, otworzy nowe światy przed czytelnikiem?
Więc różne podobne pomysły pojawiły się, przeplatały z wierszami w dwóch poprzednich moich tomach „Niewiedza” i „Wiersze i między wierszami”, towarzyszyły myśleniu w trakcie długiego pisania i przygotowywania książki podróżniczo-eseistycznej „Greckie lustro”.
I oto od maja 2011 do maja 2012 napisałem około setki tych drobnych narracji, do tego dwa poematy prozą, wieńczące „Czarne notesy”, i tak powstała książka. Oczywiście przy dopingu kilkorga moich przyjaciół i wiernych czytelników.
PM: Czy książka w zamyśle jest nieco ulissesowska?
KL: Oczywiście. Osobiście wolę greckie, a nie łacińskie imię króla Itaki – Odyseusza. Tak, przecież to jest rzecz o jak najdłuższym (przypomnijmy sobie odpowiedni wiersz Kawafisa) wędrowaniu, odnawianiu się i przemianie w wędrówce. Dziadkiem Odysa ze strony matki był Hermes, więc... wszystko jasne. Tamten także miał ogromny talent do przemieszczania się w czasie i przestrzeni.
Oczywiście to jest książka także o wolności, niekonieczności, wędrowaniu po światach własnej i cudzej (pisarskiej) imaginacji.
PM: Czy pisze Pan dla modelowego czytelnika? Czy ktoś taki w ogóle istnieje w pisarskiej świadomości?
KL: To jest z pewnością czytelnik podobny do mnie, uczący się całe życie, niebojący się zmian, czegoś trudnego, czasem – na początku – niepokojąco niezrozumiałego. To tak jak przy „Greckim lustrze”, kiedy zagłębiałem się w mitologię grecką, w różne wersje mitów, a potem przy kolejnych lekturach, następnych moich podróżach i pisanych tekstach, rzeczy zazębiały się, jedne tropy prowadziły do innych, białe plamy wypełniały się zrozumiałą treścią, wyrazistym obrazem. To także czytelnik podobny do moich nielicznych przyjaciół, dla których czytelne są podobne kody kultury. „Modelowy czytelnik” występuje w podręcznikach teorii literatury. Wierzę w żywego czytelnika, także młodego, młodszego ode mnie, który potrafi – jak jeden z dzisiejszych debiutantów – nauczyć się nowogreckiego, bo chce przeczytać Kawafisa w oryginale. Robi to przede wszystkim dla siebie, ale nie znaczy to, że nie dla innych.
PM: Jakie lektury zabiera Pan w podróż?
KL: Biorę lektury, których potem raczej nie mam czasu czytać, patrzę, zapisuję wrażenia, odpoczywam, śnię. Lubię mieć i oglądać mapy, orientować się w terenie. Ale ostatnio z przyjemnością czytałem nowy przekład dzieła di Lampedusy „Il gattopardo”, będąc na Sycylii. Książka ma podobną w kolorze okładkę jak pałac, naprzeciwko którego mieszkałem, w Trapani przy via Garibaldi – w barwie spłowiałej ochry...
PM: Jakich pisarzy jest Pan spadkobiercą?
KL: Długo by wymieniać: z poetów na pewno Miłosz, Różewicz, Herbert, Kawafis, Eliot, Miroslav Holub... Z prozaików – przynajmniej ostatnimi laty: Graves, Iwaszkiewicz, Borges, Marai, Pessoa, Tabucchi, Saramago.
Ale to „współcześni” – czytałem wielu starożytnych, sięgałem do tekstów źródłowych, wracam więc z przyjemnością i pewnym zrozumieniem do Platona, Marka Aureliusza, przedstawicieli „drugiej sofistyki”.
PM: Czy obserwując świat zmieniamy go i nadajemy mu nową tożsamość, czy też pozostaje on niezmienny (w sensie kreacji)?
KL: Zmieniamy świat bywając w nim, jestem zwolennikiem (może to paradoksalne) z jednej strony „niekonieczności, czyli nieingerencji, łagodności, postawy stoickiej, z drugiej – niewątpliwie – aktywności. Świat jest na wyciągnięcie ręki, marzenie można zrealizować, jeśli się tę rękę wyciągnie. A przy tym ciągle zmagamy się z powtarzalnością, nudą, własną tożsamością, która powinna zachować balans między stałością a zmiennością.
PM: A świat jest bardziej stały czy zmienny?
KL: Zadaje Pan pytania natury filozoficznej, na które w zależności od nastroju można rozmaicie odpowiedzieć. Mój ulubiony Heraklit powiedział: „Droga do góry jest drogą w dół” – świat jest stały i zmienny, my jesteśmy stali i zmienni. Myślę, że od nas trochę zależy, jaki może być kierunek i walor zmian.
PM: Ile jest w „Czarnych notesach” kosmopolityzmu?
KL: Och, co za niemodne pojęcie?! A co to, według Pana, jest kosmopolityzm? Czy to, co tam napisałem, nie jest rodzajem patriotyzmu wobec danego mi świata? Oczywiście na tej lekturze zawiodą się zwolennicy panów i pań XYZ (mówię o polskich politykach choćby, gwiazdach popkultury etc...), bo o nich warto raczej konsekwentnie milczeć, jeśli się nie chce myśleć o wyborze emigracji. Jakiejkolwiek.
PM: Jak Pan ocenia dzisiejszą kondycję literatury?
KL: Od 35 lat pracuję w jednym z czołowych polskich wydawnictw. Dużo czytam zawodowo i „amatorsko” – oczywiście mamy nadprodukcję literatury modnej, produktów literaturopodobnych (żyłem już w czasach, gdy z braku prawdziwych słodyczy jadało się produkty czekoladopodobne!). Trudno zwięźle wypowiedzieć się o „kondycji literatury”. Jakiej? Światowej? Naszej?
Odpowiem tak. Piętro niżej, w budynku mojej firmy jest dobra księgarnia – wpadam tam prawie co dzień, oglądam, coś pożyczam, czasem mi ktoś coś przyśle. Bywają, szczególnie w wakacje, całe dni i tygodnie posuchy, ale nagle odkrywam coś takiego jak powieść „Solo” Rany Dasgupty, albo kolejne książki Tabucchiego, albo przyśle mi swój nowy przekład z greki prof. Marian Szarmach (wczoraj np. traktat pt. „Wychowawca” Klemensa Aleksandryjskiego) albo Urszula Kozioł wiersze i przekłady Feliksa Przybylaka, i od razu chce się żyć, i czytać.
Wierzę więc, a może chcę wierzyć, że… bywa dobrze z kondycją literatury, bo jeśli powstają takie książki i przekłady, to istnieje także niegłupi czytelnik, który zechce to sobie przyswoić.
PM: Dziękuję za rozmowę.
Krzysztof Lisowski
Czarne notesy (o niekonieczności) –
http://www.wforma.eu/252,czarne-notesy-(o-niekoniecznosci).html