copyright © http://annasikorska.blogspot.com 2019
Opowiadania Sławomira Wernikowskiego są zaskakujące jak życie. To kolejni napotkani bohaterzy porywają narratora, który wydaje się płynąć za ich czynami i decyzjami. Czeka w napięciu na ich kolejne gesty i słowa, aby nam je zrelacjonować, zabrać w wycinki świata podglądanych postaci. Niby wie o nich wszystko, ale owo „wszystko” ogranicza się do tego, co jest w stanie zaobserwować ze swojego dogodnego miejsca, które nie jest w stanie ujawnić wszystkiego. Voyeuryzm przebija tu z każdej strony. Nawet bohaterzy podglądają siebie wzajemnie, by w dogodnym momencie się ujawnić. Czujemy się jak ukryci w kącie podglądacze zastanawiający się, co będzie dalej. Tego nawet bohaterzy nie wiedzą, bo los płata im figle w postaci niespodziewanych wizyt albo zaproszeń, będących punktem wyjścia do nawiązania relacji, a także z powodu nieznajomości motywacji kierujących określonymi czynami. To z kolei jest pretekstem do wychodzenia naprzeciw drugiego człowieka, poznawania go, dawania mu szansy, odsuwania, a wszystko w kontekście osobistego interesu, który na pierwszy rzut oka nie jest widoczny, ale ujawnia się z każdą sceną, gestem i przemyśleniem tego, czego byliśmy świadkami. To sprawia, że dochodzimy do wniosku, że nic w życiu nie jest przypadkowe. Wszystko dzieje się dlatego, że napotkane osoby miały w tym swój cel. I właśnie to spotkanie wokół interesu staje się motywem przewodnim kształtującym relacje. Nakładanie się dążeń i ścieranie się ich sprawia, że to, co wydaje nam się pierwotną przyczyną wychodzenia naprzeciw drugiego człowieka okazuje się pozorne. Prawdziwe motywy zaskakują. Każdy w jakiś sposób zarabia na relacjach z innymi. Czasami jest to tylko (a może aż) zysk emocjonalny, innym razem krążący wokół chęci stworzenia sobie poczucia posiadania misji bycia jedynym sprawiedliwym, a innym razem chodzi o banalne opłacenie rachunków.
Podglądactwo sprawia, że w narracji ważne są polimorficzne dialogi pełne emocji, prób zacierania własnego celu, będące grą mającą pokazać obserwatorom bohatera w określonej relacji. Przy kontakcie z innymi postaciami zaskakuje nas nieco inny sposób grania. Niby nieuchwytna zmiana maski sprawia, że przez moment rozmówca jest nagi. Dialogi nie są tu zwykłą rozmową, ale pojedynkiem, stopniowym odkrywaniem lub fałszowaniem kart przez opowiadanie o losach bohaterów. Jest to spotkanie dwóch ludzi ciekawych siebie i próbujących przekonać do postępowania, które będzie pomocne w realizacji celu. Czy druga strona będzie w stanie to zrobić zależy od umiejętności erystycznych, w których fenomen wcale nie polega tu na zagadaniu, ale na niedopowiedzeniach, zaciekawieniu. Te uczucia pojawiają się już w pierwszym utworze, kiedy do znanego muzyka przyjeżdża miłośnik muzyki, chcący namówić gwiazdę organów kościelnych do zagrania koncertu tylko dla niego. Jak tego dokonać bez zdradzania kim się jest? Czy aby wywrzeć na kimś wpływ trzeba opowiedzieć o sobie wszystko? Te pytania pojawiają się przez całą opowieść.
Dialogi w zbiorze Wernikowskiego są siłą napędową. To za ich sprawą dzieje się lub nie dzieje coś. Proste, przypominające potoczną mowę, pełne niedomówień zrozumiałych tylko dla rozmówców, ujawniających się stopniowo wraz z kolejnymi padającymi słowami. I tak jak w muzyce: zwyciężają tu tony silniejsze, zagłuszające te cieńsze, niepozorne, delikatne. To daje efekt wrażenia, że zło / interesowność zawsze w jakiś sposób zwycięża
Tematyka opowiadań jest różnorodna. Bohaterzy wywodzą się z różnych grup społecznych: od słynnych muzyków światowej klasy, przez studentów, profesorów, rodziny policjantów, po zaszytych w piwnicy nerdów, będących samoukami wśród drogiego sprzętu elektronicznego i artystów-bankrutów. Poza ścierającymi się interesami pojawiającym się mniej lub bardziej wyraźnie motywem jest muzyka. Czasami wokół niej toczy się akcja i jest stawiana na pierwszym miejscu jak to dzieje się w tytułowym opowiadaniu, a czasami jest w postaci dzwonka w telefonie lub słowach usłyszanych w czasie porannego powrotu z Sylwestra. Muzyka bywa celem życia, pasją, ale i zmienia ludzki los w fobię prowadzącą do ruiny. Czasami pojawia się w tle ostatniego spotkania, innym razem pobrzmiewa w tle przygotowań do pogrzebu znienawidzonej ciotki lub bywa podsumowaniem egzaminu. Życie ludzie jest tu pełne dźwięków, będących nieoderwalną częścią ludzkiego losu. Poniekąd w jej rytmie zmienia się otoczenie, bohaterzy przeżywają kolejne wzloty i upadki, poddają się rozczarowaniom, próbują swoich sił. Muzyka wywołuje emocje sprawiające, że podejmowanie logicznych decyzji staje się trudne.
Hiszpańskie słowo „passacaglia” bardzo dobrze wpisuje się w to, co pokazuje nam Sławomir Wernikowski. Siedemnastowieczna pieśń taneczna z trójdzielnym metrum najlepiej zgodnie z tradycją hiszpańską improwizowaną w towarzystwie gitary i wykorzystywaną w czasie ulicznych zabaw. Co prawda autor odwołuje się do wykształconej przez Jana Sebastiana Bacha „Passacaglii” i „Fugi c-moll”, ale typowe dla tego typu utworów metro trójdzielne wydaje się być sposobem pokazywania świata. W uproszczonej wersji można powiedzieć o tym, że czytelnik z narratorem widzą dwie intencje, a trzecia wybija się na po przeczytaniu całości i to ona kształtuje odbiór, czyli jest w jakiś sposób akcentowana, co powoduje u czytelnika zaskoczenie. Brzmi to może skomplikowanie, ale efekt jest piękny i przyjemny w odbiorze.
Na okładce książki znajdziemy deklarację, że „Opowiedzianych historii nic nie łączy – ani czas, ani miejsce, ani zdarzenia. Mogły się wydarzyć gdziekolwiek, kiedykolwiek”. Myślę jednak, że łączy je wiele: od czasu, czyli znanej nam współczesności, w której role ludzi są płynne po ciągle przewijający się motyw utworu J.S. Bacha, którym nazwano zbiór opowiadań. Ale nie tylko. To opowieści o ścierających się mocach dobra i zła, których walka jest tak widoczna jak kontrastowość między basami i sopranami. Polecam miłośnikom opowiadań.
Anna Sikorska
Sławomir Wernikowski Passacaglia – http://www.wforma.eu/passacaglia.html