copyright © http://spacerwsrodslow.blogspot.com 2019
„Ciąłem bezbronne powietrze uderzeniami klawiszy, a niebiosa załamywały się pod ciosami, jakie zadawałem pedałom. Moje dźwięki wracały do mnie odbite i potrzaskane, a ja odprawiałem je w nicość jeden za drugim. Byłem już tylko ja i ściana dźwięku, odgradzająca mnie od pamiętania o świecie, od pamiętania o ludziach, od pamiętania o sobie. (...) Uwielbiałem to oszustwo. Poddawałem się mu. Rozdmuchiwałem nadzieję, że przeznaczenie można oszukać, że nie wszystko jeszcze stracone, że teraz po wsze czasy przyszło nam się radować, nie pamiętać o śmierci, cierpieniu, przemijaniu” – s. 33.
Życie pisze najciekawsze scenariusze. Nieraz człowiek nie wpadłby na to, co go spotyka. Czasami nawet technika płata takiego figla, że nie wiadomo, co powiedzieć. Książka, o której opowiem trafiła do mnie przez chochlika, wujka Googla, który uparcie twierdził, że ją zrecenzowałam i powinnam mu za ten upór podziękować. To dzięki niemu mogłam zapoznać się z „Passacaglią” Sławomira Wernikowskiego. A było to naprawdę przyjemne i wartościowe doświadczenie czytelnicze, ale po kolei.
Zwykłe polskie miasteczka, podwórka, mniej znane na mapie miejsca. Spokojne, może czasami nieco senne a w nich historie ludzi, które poznaje czytelnik. Genialny muzyk mieszkający na odludziu z niewiadomych nikomu przyczyn. Ot, taka fanaberia zdziwaczałego geniusza, którego odwiedza bezczelny i wszechwiedzący młodzieniec. Opowieść o legendarnej ciotce, będącej opiekunką dziesiątek maluchów. Niani idealnej, dla której nie było zbyt krnąbrnego dziecka. Wychowawczyni pokoleń, znanej w całym mieście i polecanej sobie pocztą pantoflową. Dziwne spotkanie niezwykłego samouka i prostytutki w pewnej piwnicy, zaowocuje mocną wymianą zdań. Urodziny bohatera zamienią się w ożywioną dyskusję, której przyczyny czytelnik będzie starał się dociec. Niejasna sprawa pewnego piosenkarza, nad którą policja łamie sobie głowę. Krzyk nieodnalezionej i niewidzianej dziewczyny zmienia całe życie muzyka a przedstawiciel wymiaru sprawiedliwości musi zdecydować, co dalej. Podroż nad morze dwójki nieznajomych. On wychowawca na kolonii, ona turystka. Różni ich niemal wszystko, choć podskórnie zdają się mieć ze sobą więcej wspólnego niż mogliby przypuszczać. Kilka godzin w samochodzie pozwala im zadać sobie ważne pytania. Historia egzaminu z prawa rzymskiego. Rzecz o wykładowcy i studencie, będąca w rzeczywistości walką nierównorzędnych sił. W końcu opowieść o straconych szansach, żalach, przeszłości, która już nie wróci i związku młodego artysty z ambitną kobietą. Ona chce cofnąć czas, uratować to, co odeszło, co straciła przez własną krótkowzroczność i głupotę, on uważa rozdział za zamknięty a osobę, którą niegdyś kochał za martwą. Czy uda im się odnaleźć wspólną drogę?
Siedem krótkich, ale treściwych historii. Migawek z codzienności tętniących życiem i emocjami. Mikroobrazów, które aż kipią życiową energią i mnogością uczuć. Autor wpuszcza czytelnika do życia bohaterów zaledwie na kilka godzin. Wrzuca ich do świata, w którym postaci są niemal jak aktorzy. Wychodzą i śmiało wypowiadają swoje kwestie. Nie krygują się, nie przybierają fałszywych masek, chyba że wymaga tego profesja. Potrafią mówić dosadnie, szczerze, nie zważając na konwenanse. Nie boją się urazić współrozmówcy. Są hardzi, momentami bezczelni, silni, bawią się swoją przewagą, ale nie są źli. Umiejętnie żonglują słowami, odczytują emocje, gesty, milczenie, czytają między wierszami. Wydają się być takimi, jakimi nieraz chcieli byśmy być. Pewnymi siebie, inteligentnymi, znającymi siebie na tyle, by mieć zaufanie do swoich reakcji, gestów i słów. To indywidualiści, którzy zdają się wymykać schematom i społecznym ograniczeniom. Wyróżnia ich cięty język, namysł, nietuzinkowość, choć z pozoru nie wydają się w żaden sposób wyjątkowi. Pokazują, że czasami rozmowa jest naprawdę trudną sztuką, że wyjście poza swój punkt widzenia wymaga odwagi, otwartości i pokory, a nie każdego na nie stać. Bywa, że słowa odbijają się od drugiego człowieka i upadają na ziemię, niezrozumiane, przebrzmiałe.
Sam świat opowiadań Sławomira Wernikowskiego jest zbudowany oszczędnie, zarysowany jedynie do potrzeb opowieści. Nie ma zbyt wielu szczegółów. Tyle, by móc umiejscowić akcję i spójnie opowiedzieć historię. Autor skupia się bardziej na opisaniu bohaterów i ich zmagań. Oddaje czas temu, co najważniejsze i robi to z wielką gracją. Bardzo sprawnie posługuje się językiem. Czasami jest on jak muzyka, opatula, uwodzi, by następnie wrzucić czytelnika w wir emocji. Napięcie narasta. Pod kolejnymi wypowiedziami gromadzą się kolejne odczucia, które zaczynają wrzeć, by w końcu wybuchnąć. Struktura opowiadań Sławomira Wernikowskiego przypomina nieco grę bohatera z tytułowego, otwierającego zbiór opowiadania. Autor, gdy trzeba, tworzy spokojny obraz, by następnie zmienić go w rozszalałe morze. Posługuje się językiem sprawnie i lekko, zachowując ciężar gatunkowy wydarzeń. Na niewielu stronach zawiera skondensowane i wciągające historie.
Pisanie opowiadań wymaga pewnego rygoru, zdolności językowych, pohamowania gawędziarstwa. Trzeba niemal matematycznej precyzji, by skonstruować dobre opowiadanie zarówno pod względem fabularnym, emocjonalnym jak i językowym. A autorowi się to udaje. Czuje się w krótkich formach pewnie. Wydają się wręcz stworzone dla niego. Kolejne opowieści snute są z lekkością, kiedy trzeba literackim a innym razem dosadnym językiem. Z tym narzędziem pisarz bardzo dobrze sobie radzi. Czytelnik poznaje wycinek życia, zaledwie obrazek kilkunastu bohaterów. Przeżywa z nimi wspólnie krótkie chwile. Zżywa się, co również jest niezwykle trudne przy tak niewielkiej formie. I choć odczuwa się podskórnie teatralność tej prozy, to zapada ona w pamięć. Eksponuje problem i zostawia czytelnika z pytaniami, które domagają się odpowiedzi. Z chęcią snucia dalszych losów bohaterów.
Ewelina
Sławomir Wernikowski Passacaglia – http://www.wforma.eu/passacaglia.html