copyright © www.latarnia-morska.eu 2018
Autorka znana, dobra, choć przyznam, że dawno nie czytałem jej wierszy. Debiutowała późno, w roku 1998. Ta książka jest bodaj że dziewiątym jej zbiorem. To dobry tomik, dobra poezja, choć porobiło się w naszych czasach tak, że po samej poetyce trudno rozpoznać autorów. Dawnymi czasy mogliśmy jednym rzutem oka rozpoznać: o!, to jest Grochowiak, to Harasymowicz, to Szymborska. Ale poezja nas wszystkich wpadła w prozodię, której rozpoznawalność jest trudna. Przyzwyczailiśmy się już do tego, lecz rozpoznajemy autorów nie tyle po języku, co po tzw. „światoobrazie”. Nie piszę tego z przyganą, raczej jest to konstatacja moich licznych lektur ostatniego czasu. W tym zresztą kontekście ta lektura Olsińskiej usatysfakcjonowała mnie.
Już w krótkim, trzywersowym wierszu, czytam: „słowa upraszczają myśli / a te nie mogą / bez nich żyć”. Gdy się dobrze wczytać w sens tego „drobiazgu”, to jest to temat na cały szkic. Bo to są wiersze myślące i „racjonalizujące”. Czasami eseiki „opakowane w wiersz”. W poezji zaczął się liczyć sens, jej „liryzm” zszedł na drugi plan. Czy to źle? Ależ nie; to tylko racjonalizowanie sztuki. Hm, takie nastały czasy po wielu stuleciach estetyzmu i rygoru wersyfikacyjnego. Ameryki tym nie odkrywam, ale jakoś szczególnie wiersze Olsińskiej mi to uświadomiły.
Przejdźmy do rzeczy. Te wiersze najpierw wydają się ascetyczne: zwięzła fraza wersów, nieprzegadana dykcja, rygor „narracji poetyckiej”. Ale w tej ascezie wersyfikacyjnej mieści się bardzo wiele. To tak, jakby do małej torebki zmieścić worek rzeczy.
Zdarzają się tu epigramaty, których wymowa jest wręcz snajperskim trafieniem w sedno, jak na przykład w wierszyku pt. „Szpital”: „najbarwniejszym / obrazem dnia / biała chropowatość ściany”. Proszę się w to wmyślić – ileż bolesnej prawdy jest w tych kilku słowach.
Zatem podsumujmy tę inklinację warsztatową: Olsińska przede wszystkim rezygnuje z „estetyzmu poetyckiego” i z tradycyjnej „aury emocjonalnej”; stara się stąpać po ziemi, być konkretna. Przesłanie dominuje nad emocją i estetyzmem. Czy znaczy to jednak, że są to wiersze „oschłe”? Otóż nie – one za każdym razem mówią o czymś ważnym. I jednak jakimś językiem niepospolitym, acz na tę poetykę jeszcze chyba nie wymyślono definicji. No i dobrze – bo czy to konieczne? W końcu żyjemy w czasach zupełnie już zmienionego kanonu liryki.
Odniosłem podczas lektury wrażenie, że sednem sprawy jest w tych wierszach wmyślanie się w sens naszej egzystencji. Zazwyczaj bardzo zwyczajnej, ale jednak z pozoru, bo autorka drąży w drobiazgach zwyczajności konteksty, które są lub gdzieś być muszą. Poza tym niekoniecznie każdy wiersz jest tu wiwisekcją osobistą; Olsińska często wykracza poza doznania osobiste, jak na przykład w wierszu pt. „Od-nowa”: „wnuki / powstańców szańców / historii łamańców / wciąż śnimy / sen na jawie / z płaczącej wierzby gruszki rwiemy / i zasypiamy / w popiele / zgodnie ze świętą / tradycja grzebania / w popiołach / gdzie feniks / wiecznie żywy / niczym duch sarmaty // goniąc / czas utracony / zbijamy przeciwników / z pantałyku / duby smalone / pleciemy / jak kosze z wikliny”.
Jak widać, poetka wychodzi poza tak ukochane w naszej poezji ego; wraca do historii zbiorowej, do naszych bagaży narodowych. To istotny sygnał, bo już się zdawało, że poezja „wsobna” zawładnęła nami wszystkimi. Hmm, a może to jakiś symptom nowego czasu, który – jak wiemy, widzimy, słyszymy – zaczyna w nas pohukiwać?
Jest tu tych wierszy więcej. Jeszcze jeden – pt. „Legendarne” – muszę przytoczyć: „kiedy miałam / pięć lat / wojny toczyły się poza / granicami pojmowanie / ta nazywana drugą / prehistoryczna / miała swój czas / przed narodzinami / mojego czasu / natomiast koreańska / niosła się / głośnym echem z / wielkiej dali // nie byłam / pozbawiona wyobraźni / rozumiałam że / owa dal hen / aż za łączką / za zakrętami i / jeszcze dalej / może nawet / za drogowelskim lasem // dziś tak samo / wojny się toczą / poza granicami / mojego pojmowania”.
Mój Boże, jestem mniej więcej z pokolenia Olsińskiej i pamiętam z grubsza napięcia tamtych czasów. Potem udawało nam się żyć w lepszej lub gorszej Polsce, ale te wszystkie sprawy były na drugim planie. Odżywały i znowu przechodziły do historii. Teraz być może mamy do czynienia z kolejna odsłona historii.
No więc proszę zobaczyć jak „wieloplanowy” jest ten zbiór wierszy. Jeszcze za czasów Barańczaka, Kornhausera, poezja „polityzująca” ożywiła się, a potem nastąpił boom i wysyp nowych roczników, które – nawet gdy dobre – pisały poza wszelkim „programem”.
Może ten tomik Olsińskiej będzie sygnałem przechodzenia z prywatności do zbiorowości? Na zakończenie tej recenzyjki przytaczam jeszcze jeden wiersz (bez tytułu): „cudu / dostąpiłam / płonące rzeki / miłości i zachwytu / przekroczyłam / sama siebie / przestąpiłam / pieczęcie nienaruszone / mijam nietknięte / jak wszystkie / skrzydełka motyli / i śpiewam / swoją jak każdy / pieśń strachu / a strach / mnie śpiewa”.
Cóż… Może dlatego wiersze z tego tomiku Halszki Olsińskiej tak do mnie trafiły, bo mentalnie – choć w innej dykcji – krążę po tych samych okolicach, a strach mnie śpiewa coraz głośniej.
Leszek Żuliński
Halszka Olsińska Złota żyła – http://www.wforma.eu/zlota-zyla.html