copyright © www.elewatorkultury.org 2014
Mapa to szczególna postać komunikatu – rozwijamy ją z zaufaniem do kartografa, do jego wiedzy, intuicji, wyobraźni, z nadzieją, że droga, którą nam pokaże doprowadzi do miejsca nieznanego, do którego sami nie trafimy, bo gdybyśmy je znali – mapa nie byłaby nam niezbędna. Mapa ma wiele postaci, najtrudniejszą może jest labirynt, pełen dróg kończących się nagle, zwrotów i wielokrotnych zbliżeń, powrotów do traktów, które już przewędrowaliśmy.
Piotr Michałowski rozkłada przed nami swoje teksty, niczym kolejne karty atlasu, którym nadał porządek tematycznej triady: Lokalność, Europa, Literatura i zaprosił do wędrówki do miejsc i czasów jeszcze trochę obecnych przez pytania, na które próby odpowiedzi są zawsze udane i zupełnie błędne równocześnie.
Na początku jest spojrzenie. Spojrzenie rozumiane jako sposób obserwowania rzeczywistości, sposób pisania, sposób interpretowania. To spojrzenie należy do autora książki, ale będzie też użyczone czytającemu. Pierwsze spojrzenie – literaturoznawcze, drugie osoby z Pogranicza, z samego jego centrum – ze Szczecina. Wraz z zagłębianiem się w gąszcz słów czytelnik zdaje sobie sprawę, że książka Piotra Michałowskiego to podróż. Podróż potrójna: po miejscach, po literaturze, po literackich gatunkach, esejach, felietonach, mini reportażach, glossach, komentarzach, polemikach.
Cześć pierwsza: „Lokalność”. Autor zebrał w niej szkice mające już swoją historię, pisane od lat 90. XX w. Michałowski uważnie przygląda się temu, jak lokalność wpływa na postrzeganie literatury, która powstaje na terenach, dla których ciągle nie mamy innej nazwy niż budzącą kontrowersje „Ziemie Odzyskane”, zauważa i analizuje problemy „prowincji”, konsekwencje oddalenia od stolicy, które wprawiają potomków przybyszów z różnych zakątków II Rzeczypospolitej w zakłopotanie i zawstydzenie, bo tu, u nas „Prowincja” to tyle co „świadomość prowincji”, czyli przeświadczenie o „prowincjonalności” (...) i wyrastający z niej kompleks niższości wobec mitycznej „Centrali” i gdzie króluje kuriozalny kult autorytetu. Diagnozy Michałowskiego porażają trafnością: Prowincja zatem to takie miejsce, w którym wspiera się tych, co wsparcia nie potrzebują, a lansuje artystów już gdzie indziej wylansowanych, czyli sprawdzonych. I jeszcze takie, gdzie największe wydarzenia mogą zaistnieć wyłącznie z udziałem importowanych gwiazd. Prowincja to także świat wartości nierozpoznanych, gdzie szmira i arcydzieło mogą egzystować na równych prawach, to znaczy w przeciętności i nieuwadze albo poza wszelką klasyfikacją.
Pograniczne jest samotne. „Warszawa” nie jest w stanie zrozumieć procesów, które tutaj zachodzą, ale żyjemy jednak w epoce renesansu lokalności i regionalizmu, w czasie pośpiesznej emancypacji peryferii pod importowanym z Zachodu sztandarem „Małych Ojczyzn”. Nie szkodzi, że to adaptacja obcej tradycji „Heimatów”, a więc może wygasnąć równie szybko jak nastała – razem ze zmianą kontynentalnego wiatru roznoszącego, niby woń wiosny, atrakcyjną ideę „Europy regionów”. Bowiem – parafrazując Szymborskiej „Głos w sprawie pornografii” – twierdzę, że: Nie ma prowincji innej niż myślenie”.
Pogranicze jest smutne. Dla mieszkańców Szczecin jest miastem-portem, do którego już nie przybywają statki, miastem stoczni, z której nie wypływają statki, którego morskość jest zredukowana do pomnika marynarza i Dni Morza, jeszcze obchodzonych. Michałowski opisuje miasto, które ma w sobie ukryte jeszcze jedno, inne miasto. Obce. Niemieckie. Brak tu miejsc, które można by objąć narodowym kultem, a jego najsłynniejsza mieszkanka, Katarzyna II, to jedna z czarniejszych postaci polskich dziejów. Tak więc Szczecin, to miasto bez bohatera, bez postaci, o której trochę ironicznie pisze, że to jej (...)imieniem ozdabia swe brudne ulice, zaniedbane place i parki czy podrzędne lokale gastronomiczne. To jakiś sposób, by skromnym epizodem w dziejach zaznaczyć udział grodu w historii kraju lub świata. Trudno nam, szczecinianom zmieścić się w tej sakralizowanej, polskiej, pustej patriotycznej obrzędowości, a innej, takiej na nasze specyficzne potrzeby nie umieliśmy stworzyć. Ale Szczecin, miasto-palimpsest wywołuje wciąż duchy zmiennie nawarstwionej historii – pomorsko-szwedzko-niemiecko-polskiej – spod współczesnych tynków i asfaltów.
Trudy budowy tożsamości lokalnej i sposób mówienia o niej w literaturze pojawiają się jako naturalna konsekwencja pierwszych, otwierających tom tekstów.
Od Lokalności konsekwentnie przechodzi do Europy, do miast, które odwiedza w ramach literackiej współpracy polsko-niemieckiej albo poznaje przy okazji organizowanych konferencji naukowych, czy po prostu zwiedza jako turysta. Wszędzie jest obserwatorem ciekawym i krytycznym. Humanistą nie-na-urlopie. Padają cierpkie, ważne słowa o polsko-niemieckiej współpracy literackiej szczecińskich twórców trwającej, od co najmniej lat 90. XX wieku, która się ciągle nie udaje. Autor swą nadzieję wiąże ze ściślejszą współpracą literackich środowisk lokalnych, budowaną – wprawdzie już tylko symbolicznie – na tradycji wspólnoty dwóch miast hanzeatyckich.
Tom zamyka rozdział poświęcony literaturze. Umieszczono tu omówienia książek, wywiady z autorem, odpowiedzi na ankiety oraz esej na temat potrzeby pisania. W szkicu Druga Atlantyda Północy, poświęconemu Kazimierzowi Brakonieckiemu i jego wydanemu w Olsztynie w 1997 r. tomowi przekładów z języka francuskiego, O Bretanii wierszem i prozą. Antologia literacka, padają ważne słowa o poszukiwaniu i odnajdywaniu. Pisze Michałowski o człowieku, który niespodziewanie dla siebie odnalazł swą drugą Atlantydę w Bretanii, w najbardziej na zachód wysuniętej części Francji, i który, gdzie indziej, powiedział o sobie i o swej pierwszej Atlantydzie Północy: świadomość mieszkania na ziemiach, których przeszłość, dziedzictwo, krajobrazy, miasta nie były polskie (lub nie tylko polskie), że nasi rodzice – nierzadko przybyli ze wschodnich kresów – nie czuli się tu u siebie, że byli wydziedziczeni, że musieli długo obłaskawiać swoje nowe miejsce w radykalnie zmienionych warunkach politycznych i społecznych. To my jako pierwsza generacja – stykając się z rodzinnymi mitami o utraconej Polsce, obcując z poniemieckimi rzeczami, budowlami, pejzażami, Niemcami. (...) Mazurami wreszcie – odkryliśmy własną Atlantydę Północy poza jakimikolwiek uroszczeniami ideologicznymi i narodowymi. A to dlatego, że już nie byliśmy tu obcy, że rzeczy przestały być obce, bo wsiąkło w krajobraz, w zabytki nasze polskie życie i pojawiła się naturalna, choć spóźniona, potrzeba zaakceptowania wielokulturowości. Zdanie to koresponduje i jest w dialogu z przekonaniem wyrażonym przez Michałowskiego w związku z bardzo emocjonalną dyskusją toczoną w związku z bitwą pod Cedynią na łamach Gazety Chojeńskiej, że troska o tożsamość budowana wyłącznie w oparciu o przeszłość (a zwłaszcza historię bitew i wojen) staje się jedynie pielęgnowaniem agresji i wznoszeniem murów zamiast mostów. Zapatrzenie w groby i zabytki określać ją może przede wszystkim negatywnie – jako lęk o zagrożoną przyszłość.
Wybór omówień i recenzji wierszy i prozy zamieszczony przez Profesora nie jest przypadkowy – to w istocie kontynuacja wątków zarysowanych na początku, Autor prowadzi nas po swoich krainach z wprawą świadomego zawartości mapy kartografa, choć więc zmieniają się krajobrazy, czytelnik ciągle jest uczestnikiem tematycznej wyprawy po zmienionej mapie całej epoki. Michałowski dyskretnie wskazuje nam ważne lektury: Leszek Szaruga, Dochodzenie do siebie. Wybrane wątki literatury po roku 1989, Sejny 1997, Osip Mandelsztam, Podróż do Armenii, przekład Ryszarda Przybylskiego... I te, które przywołuje omawiając teksty.
Na koniec pisze Michałowski trochę o sobie. Przewrotnie i z dystansem. Dlaczego Pan pisze, Panie Profesorze? (...) pisanie jest odruchem podobnym do oddychania (...). Tak samo się pisze – nie wiedząc jeszcze dlaczego. A może właśnie po to, żeby się tego dowiedzieć?
Tom zamyka zupełnie niespodziewany zwrot ku piszącej młodzieży: „Poradnik młodego jeszcze-nie-pisarza”, ujęty w trzech punktach:
1. Po napisaniu odczekaj aż twój wypiek ostygnie (...)
2. Nie przeceniaj własnej ekspresji kosztem zasad komunikacji. (...) Sprawdź, czy może ktoś już to zrobił przed Tobą – w bardzo podobny sposób, ale niestety znacznie lepiej. Jeśli tak, to nie miej mu tego za złe, bo nie wiedział, że się narodzisz. Rozważ, dla kogo piszesz, a po napisaniu zastanów się, czy skierować tekst do druku, do szuflady, czy na makulaturę.
3. Pamiętaj, że nie zalesiasz pustyni, że było na niej przed Tobą już wielu ogrodników. Lektury tekstów cudzych uczą pokory urojonych odkrywców. (...) Nie ma większej klęski niż nieświadomość powtórki. Jeśli więc naśladujesz, czyń to świadomie – nie pomijając pomysłów już zrealizowanych przez innego autora
Ani żadnej rzeczy, która jego jest.
Dostaliśmy bardzo piękny, wysmakowany intelektualnie i zachęcający do dyskusji tom: o Pograniczu i pograniczach, o potrzebie i nie-potrzebie zakorzeniania się, o literaturze, o codzienności i wyjątkowości. Testy dla wszystkich, którzy chcą dyskutować, ale chcą też pamiętać, że Słowo musi być miejscem, w którym można żyć.
Krzysztof Lichtblau
Piotr Michałowski Narożnikowo, centralnie, pogranicznie. Szkice szczecińskie i europejskie – http://www.wforma.eu/naroznikowo-centralnie-pogranicznie-szkice-szczecinskie-i-europejskie.html