copyright © www.latarnia-morska.eu 2019
Jacek Bielawa w swej przebojowej powieści nie stroni od obscenów. Już w drugim zdaniu (równoważniku zdania, by rzec precyzyjnie) pada słowo na k. „Na początku był wielki wybuch. Eksplozja kosmicznego wprost wkurwienia na B”. Oczywiście padnie niejedno cięższe słowo na kartach tej powieści, ale stanowczo przeważa „kurwa”. Tak jak w życiu – wystarczy przejść ulicą, a usłyszy się ich sporo. Nie czynię pisarzowi z tego zarzutu, tak się dzisiaj mówi dość powszechnie, w środowisku inteligencji również. Te pierwsze dwie wypowiedzi w powieści, które przytoczyłem, sugerują naturę jej języka – autor będzie dążył, i to z powodzeniem, do odzwierciedlenia języka, jakim posługują się współcześni inteligenci, mieszkający i pracujący w dużym mieście, i którzy odnieśli sukces materialny. Kimś takim jest niewątpliwie bohater-narrator tej powieści. Jego język, bogaty, czerpany obficie ze wszystkich możliwych źródeł, jest głównym nośnikiem opisu rzeczywistości.
Pierwsze zdanie utworu literackiego, jak się żalą pisarze, bywa najtrudniejsze; pamiętamy, jak się trudził Żeromski w „Popiołach”, nim wystrzelił słynnym „Ogary poszły w las”. Autorowi „Kościelca” też się to udało – nadaje to pierwsze wypowiedzenie rytm całej bez mała powieści, zakreśla kręgi, z których czerpie słownictwo. I ta litera B. zamiast imienia, na którą bohater eksplodował wkurwieniem, to też zapowiedź, że imiona postaci będą sygnowane pojedynczymi literami, nazwiska też.
Tylko bohater powieści został wyróżniony pięknym imieniem Feliks, które w młodości bohatera stresuje. I wcale nie dlatego, że w formie zdrobniałej brzmi trywialnie: Felek – „Był sobie raz Felek co chodzi bez szelek”... Albo „Feluś idziemy na jednego”... Nikt też nie śpiewał mu o Felusiu Zdankiewiczu. Bohater nie ma styczności z osobami, które mają tego typu skojarzenia, to folklor dla nich obcy, używa się potocznych słów i idiomów powstałych niedawno i charakterystycznych dla slangu miejskiego. Stres pojawiał się, gdyż Feliks (felix) po łacinie znaczy szczęśliwy, pomyślny, przynoszący szczęście, więc dobre rzeczy, które mu się zdarzają, zawdzięcza poniekąd temu imieniu, a to w szkole powód do złośliwych żartów i frustracji młodego Feliksa.
Bohater powieści jest w średnim wieku, odniósł sukces finansowy, jest właścicielem klubu fitness, który przynosi niezłe dochody, ma mieszkanie, oczywiście samochód i wszystko co członek klasy średniej mieć powinien; piękną żonę oczywiście. Jest to więc życie ustabilizowane. To jednak pozór, autor obnaża rysy w życiu tej pary i to one stają się powodem frustracji Feliksa.
Pierwsza rysa to sprawy damsko-męskie. W tym niby szczęśliwym małżeństwie Feliksa i B. pojawia się kłopot – żona nie może zajść w ciąże z powodu słabych plemników męża. Dobrobyt i w miarę harmonijne pożycie małżonków burzy brak potomka. Tę ułomność można wyeliminować adopcją albo nabyciem nasienia od dawcy, które jest przechowywane w banku, a takie przecież istnieją. Nie mogą dojść do porozumienia, B. chce urodzić, by się spełnić jako kobieta, matka, on nie wyobraża sobie wychowywać potomka zrodzonego z nasienia nieznanego dawcy. Gdy Feliks wreszcie decyduje się na skorzystanie z owego banku, co chce zakomunikować B. podczas nastrojowej kolacji, partnerka potraktowała ją jako pożegnalną, informując, że odchodzi do innego, do „hydraulika”, jak swego konkurenta nazywa Feliks, a więc kogoś o niższym statusie społecznym, ale wyposażonego w umiejętności reprodukcyjne. „Moje małżeństwo z B. zdychało całymi latami, ale mimo tego nie spodziewałem się, że mnie w taki sposób zostawi i to dla kogo? Tak po prostu jak zostawia się w poczekalni starą, nudną, nieoczytaną gazetę” (s. 30).
Większą frustrację przeżywa bohater z powodu swego ojca. To wybitny muzyk, kompozytor i dyrygent. Wkrótce po ślubie z matką Feliksa, po jego narodzinach, wyjeżdża za granicę i wraca po wielu latach jako sławny kompozytor i dyrygent. Feliks go nie zna osobiście, brak ojca odczuł najmocniej w czasie dzieciństwa. A teraz, gdy ojciec stary albo już nie żyje, Feliks wymyśla relacje między nimi, tworząc w wyobraźni różne wersje ich kontaktów. Nie są one przyjazne, lecz pełne pretensji, żalu, złości, nawet myśli morderczych. A najlepiej by się stało, by w ogóle nie istniał. „Czy nie wszystko jedno, w jaki sposób zniknąłeś? Dla mnie przelałeś się z pustego w próżne. Teraz istniejesz już wyłącznie w mojej głowie. Wymyślam cię po swojemu” (s. 124).
Mieszkają blisko siebie, ale nie dochodzi między nimi do spotkania, do kontaktów, obydwaj nie mają na to ochoty albo śmiałości. Ojciec został usunięty z pracy w akademii, odsunęli się od niego przyjaciele i wielbiciele, gdyż wyszło na jaw, że w minionym okresie był kapusiem. By dostać paszport i wyjechać za granicę, musiał się zgodzić na współpracę ze służbami peerelowskimi, donosić na kolegów. Ceną za sławę i dostatek było zeszmacenie się, doniesienie na kolegę wiolonczelistę, który wyrzucony z instytucji muzycznych został tramwajarzem. „Szedłeś po trupach do celu. Skoro twój kolega jeździł tramwajem, zamiast grać na wiolonczeli, widocznie to właśnie było mu pisane”. Pobrzmiewa w tym zdaniu ironia. Zresztą nie tylko w tym, w wielu zmienia się w sarkazm.
Powieść ta całkowicie jest zanurzona we współczesności, zarówno w warstwie językowej, a ta jest przebogata, świat przedstawiony jest zbudowany z atrybutów współczesności. W stosunkach międzyludzkich, w życiu towarzyskim, chociaż przedstawionych enigmatycznie, postrzegania przez bohatera życia społecznego, przejawów filozofii, opisu otoczenia, nieraz bardzo drobiazgowo, obowiązują trendy przyswojonej niedawno obyczajowości i szpanu. Powieść ma charakter ludyczny, jest swoistą grą z czytelnikiem, zwłaszcza w nieokreśloności kontaktów bohatera powieści ze swoim ojcem.
Pisarz zastosował w powieści kompozycję muzyczną, Narzuca mi się podobieństwo do symfonii. Najważniejsze motywy powieści wracają, powtarzane są, ale w odmiennym zapisie, są wzbogacane nowymi wątkami, nieco innym rytmem narracji. Tak jak „V Symfonii” Beethovena – ten słynny początkowy motyw, nazywany motywem losu, też się powtarza, ale podejmują go, wybijając się na pierwszy plan, kolejne instrumenty orkiestry, przez co nabiera on innego brzmienia, innej dynamiki. W utworze literackim nie jest to tak wyraziste jak w muzycznym, ale powtarzające motywy i muzyczny rytm mnie się osobiście podoba, czyni z powieści „Kościelec” ważną wypowiedź literacką, godną zauważenia. Jej podobieństwo do symfonii uwiarygodnia fakt, że jest to w dużej części powieść o muzyku.
Muzyczność tego utworu przejawia się nie tylko w strukturze utworu, w jej refreniczności, ale przytacza się w niej wiele dzieł wielkich kompozytorów muzyki klasycznej, chociaż nie tylko, a nazwisko polskiego kompozytora Wojciecha Kilara i jego poemat symfoniczny „Kościelec 1909” przywoływany jest często, pojawia się w finale powieści.
I jeszcze na jedną rzecz chciałem zwrócić uwagę – narracja w powieści Jacka Bielawy jest pierwszoosobowa, ale całe partie tekstu zapisane są w drugiej osobie, te części zwłaszcza, w których Feliks rozprawia o swym ojcu. To sprawia wrażenie, jakby jego ojciec siedział tuż obok i milczał, zezwalając synowi na wypowiadanie oskarżeń, pretensji i żalów. „Jeśli twoja kariera wymagała, byś został kapusiem, donosiłeś ze stoickim spokojem. Na małżeństwo też się zgodziłeś wyłącznie dla świętego spokoju” (s. 132). Ta metoda nieco ożywia narrację powieści, gdyż jest ona zbudowana głównie ze słów, niewiele się w niej dzieje, tylko gada, gada. Na okładce napisano, że jest to „Proza gęsta i zwarta”. Zgoda, jednakże sądzę, że gdyby autor nieco ją rozrzedził, przewiał wiatrem zdarzeń, żeby się w niej więcej działo, byłoby to z korzyścią dla tej niewątpliwie świetnej prozy. Tak sądzę, a może się mylę?
Jerzy Żelazny
Jacek Bielawa Kościelec – http://www.wforma.eu/koscielec.html