copyright © https://czytanieisluchanie.blogspot.com 2021
„Nagle zdałem sobie sprawę z tego, że w dreptaniu po cmentarzach i «po kościach, gnijącym mięsie» jest coś niesmacznego”. Strona 125.
Jest czar. Czuje się te słowa. Ale i ja nagle zdałem sobie sprawę, że jest coś niestosownego w czytaniu dyptyku od końca. „Życie zastępcze” Romana Cieplińskiego, to kawałek całości „Maszyny do pisania”. Ale co począć. Wydawca przysłał mi końcówkę, początku nawet się nie domyślam. Łakomy, sięgnę po niego za czas jakiś. Tymczasem:
Mam przed sobą tom porwanych myśli z literackim kręgosłupem z gliny. I nie jest to zarzut, wyrzut. Nie jest to obrazoburcze wyznanie. Gdzieś rok temu zacząłem pracować w glinie. Pierwszy raz w życiu. Uwierzcie mi. To materiał wspaniały. Niejednorodny, pełen tajemnic. I nawet rzemieślnik wie, że to tworzywo niepojęte. Ale glina w literaturze? I to ma zachęcić do czytania?
Spróbuję dowieść, że tak.
Roman Ciepliński jest dziennikarzem. To widać, słuchać i czuć. Żurnalista, nawet gdy bierze się za prozę, to nie ucieknie od pewnego „wypróbowanego rodzaju” sposobu strzelania słowem. Bo w gazecie wciąż się coś zmienia, coś ewaluuje. Serce – wcale nie w arytmii, ale w ciągłym wysiłku. Umysł – nie otępiały, ale pobudzający wszystkie zmysły w mgnienia oka. By przeobrazić słowo w obraz, w emocje. By poczuć, posmakować, usłyszeć. I tak jest też w „Życiu zastępczym”. Wartko, z biglem, gibko, skocznie. Ale... Ale... wkurwiająca jest to narracja.
Wulgaryzm przystoi jak najbardziej do tej prozy. Bo gdybym napisał, że byłem podenerwowany, zły, wkurzony – to jakbym nic nie napisał. Czytając te ponad 200 stron czułem się wprowadzany w trans. Wyłem z zachwytu, by nagle zasnąć w hipnozie znudzenia. Takie triki przejdą w gazecie, ale w powieści? Jest taka zasada, że aby płyta – lub czasopismo się sprzedało, trzeba mieć jeden, dwa dobre teksty; jeden, dwa przeboje. Reszta to opakowanie. Coś musi ciągnąć sprzedaż. Chwyt dla działu marketingu. Jednak w prozie???!!! NIE.
Skąd takie refleksje? Gdy autor swojego bohatera – zdaje się alter ego – wyprowadza na zewnątrz, do ludzi, do relacji; to jest w porządku. Ale gdy go, na przykład, usadza przed telewizorem, to jest kaplica. W tej kaplicy nie ma modlitw. Są utyskiwania. Jest zrzędzenie. Jest polskość; maniera domorosłego filozofa w kapciach przed ekranem plazmy. Dlatego zdecydowanie wolę faceta, w którym tętni życie. Nawet wtedy, gdy jest gorzkie, jesienne. Gdy gość wędruje po spelunach wyklętych poetów; gdy piekli się z byłymi żonami o majątek lub włazi do ich mieszkań, niczym włamywacz czasu minionego.
Roman Ciepliński nie potrafi przełamać bariery własnych ograniczeń. Ma w zanadrzu doskonały warsztat. Ma myśl, której nie daje się rozwinąć. Bo wciąż filozofuje, komentuje, puszcza oko do czytelnika, że on wie „w co się tu gra”. A gra się na jego zasadach. W skojarzenia.
Autor przedstawia perypetie mężczyzny współczesnego, którego osadził w „strachach i lękach” wirusów. Nie tylko ptasiej grypy czy innego cholerstwa, ale ta infekcja, trucizna tkwi mocniej i głębiej. Najmocniej w nim samym. Tyko czy on to widzi? Czuje? W moim odbiorze takiej empatii brakuje obu panom. Temu co prowadzi czytelnika za rękę na kartach opowiadania i temu, co te karty zapełnił.
Wolałbym łyk psychodelicznej groteski od usilnego racjonalizowania wszystkich i wszystkiego. Taka narracja, którą proponuje autor, powoduje, że czytelnik się miota. Gubi. Nawet jeśli uznamy to za celowy zabieg, to jakie korzyści są z takiego pisania? Po pierwsze; książkę przeczytają recenzenci i znajomi Królika. Po drugie; kniga tak znuży pozostałych, że zasną i zapomną. A szkoda, bo jest się nad czym rozwodzić. Bo we mnie ta proza zostawia osad. Lekka nuta dekadencji, przyprawiona szczyptą przemądrzałych wywodów, rozwodów, powodów... Zamiast czerpania radości z życia, mamy stonowany pogląd i ogląd. Osąd 56-letniego pisarza.
Mam dwóch facetów, z tej powieści, którzy mnie chwytają za serce, gardło, bebechy. To Katz i poeta z Rembertowa, zwłaszcza gdy zmartwychwstaje ze śmieci. Kobiet w tej narracji nie lubię. Są przewidywalne, momentami byle-jakie. I ta bylejakość nie jest ich cechą wrodzoną. Tak je skreśli, namalował je pisarz.
Życie pod respiratorem – nie wiem, czy to namolne nawiązywanie do teraźniejszości jest najlepszym zabiegiem autora. Moja wątpliwość rodzi stąd, że nadal nie wiem, czy Roman Ciepliński chce być kasandryczny, czy nazbyt realny. Trochę wychodzi z tego miszmasz.
Jeśli ktoś przeczytał mój wywód do końca, pewnie machnie ręką i orzeknie: – Nie warto czytać. Błąd. Warto i to bardzo. Ale należy też dyskutować, głosić swoje anse i niuanse. Bo gdyby tak nie było, to wszystko w piach...
Świadomość, że Cieplińskiego czytam pierwszy raz, nie daje mi spokoju. Stworzył wiele. Popełnił słów tysiące, ale na razie chwytam się tego co mam. Pragnę więcej. Z ludzkiej ciekawości. Z czytelniczej potrzeby.
Czas przyniesie odpowiedź z czym to tak naprawdę się... zjada. Czym zapija.
Jarek Holden G.
Roman Ciepliński Życie zastępcze – http://www.wforma.eu/zycie-zastepcze.html